TO NIC | SPONTAN WERSY | ELO by ejmatt Lyrics
Siedzę w nocy i robię se spontan, bo mogę
Coś, że won na podłogę, bo kurwa nie możesz
Ustać jak człowiek Ty skumaj, że boję się
To że dwoję się, żeby o tobie nie myśleć, to nic
To że powiem cześć, a potem co jest, legitnie, to nic
To że zrobię pięć, a potem powiem, że nie styknie, to nic
To że wolę Cię przy sobie mieć, to trochę wiem egoizm
I mogę chcieć, ale nie mogę się przestroić
Więc wolę się wozić na czarno, jak kiedyś mówiłem już
Pierdolę kolory, a klawo to będzie dopiero jak, synek, se wrzucę luz
Ale chuj nie wóz, se nie pójdę już i dopiero wyruszam
Palę szluga znów, stale tłumię ból, do płuc
I znów to ścierwo wypuszczam, niebo na ustach
I mogę tak biec bez celu do jutra, bo wielu nas już tak przegrało
Wiesz, wybrało śmierć nad patos, gdzie se dają w łeb co rano
Gdzie co rano wręcz poznają się od nowa
I mają chęć się nie znać wręcz, wiesz, że zjebał ześ se
Bez pierdolenia doszczętnie to co się nie trafia się najczęściej tak
Mam stary bletkę i ławki ze dwie, korzenie mam w moim folk
Sam z tym jestem, posiedzę jak Bobby Long
Mam artylerię, z nas samych bekę i dystans
I mogę przyznać, że nie do siebie, a wyjebane mam do przebycia
Tu pośmiewiska nie było nigdy, pośmiewiska nigdy nie będzie, nie
Mogę wygrać i mogę wyjść, Ty, ale nie będę szedł
Wcale nie będę biegł, jak gonią, nie będę, nie
Ale jak kiedyś zobaczę, że stoją to zerwę się, wyjebię się na R A P
I jebnie wiesz jak LPG, spóźnieni gdzieś jak PKP, ostatnie jęki na nieba dnie
Znajdzie tam się, jak trzeba, wiesz, jak seba gdzieś na dżetach
Nie jak teraz wierszokleta się zasiedział, no bo nie ma jej
Ja nie dam się, mam teraz cel a niemal straciłem wszystko
Pan nie-raper, pan nie da się, pan nie ma za chwilę już nic, bo
Pan tera ma chwilę na wszystko, a traci ją kurwa na nic
Jak szczyle, co mają na dzidę i piwko i kurwa na nic więcej
Podkuta na wnęce, kula na łeb, wiesz, czas ucieka
Odmuła naprędce, rura i lecę i pa, patrz, uciekam
A status letarg mam w poważaniu jak lazur nieba
Jak panów z neta, fanów Reta, Pan tu nie stał i łaków z getta
Nazajutrz nie ma opadów z nieba, już dano nie raz gro ponad mus
Bez pary w rękach, bo many nie ma, a wypadało coś ponad luz dać
Gdzie moja muza, gdzie moja dusza, gdzie można pójść, jak nie można ustać
Nie moja kurwa sprawa, spierdalam ziom, się nie mam o co obawiać
I nie lada flow mam i nie padam ziom na pysk, niemała forma
Robię to kurwa jak M.O.P., do dnia aż skonam już nara, dobra, zawracam morda, bo
Jebana słota, topek się ostał, mała miernota 'two cigarettes and a bottle of water'
Kładę się, dobra, miałem nie dostać już, ale to nic
Miałem się odkuć, dobra, stój stale do dziś
[Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]
Coś, że won na podłogę, bo kurwa nie możesz
Ustać jak człowiek Ty skumaj, że boję się
To że dwoję się, żeby o tobie nie myśleć, to nic
To że powiem cześć, a potem co jest, legitnie, to nic
To że zrobię pięć, a potem powiem, że nie styknie, to nic
To że wolę Cię przy sobie mieć, to trochę wiem egoizm
I mogę chcieć, ale nie mogę się przestroić
Więc wolę się wozić na czarno, jak kiedyś mówiłem już
Pierdolę kolory, a klawo to będzie dopiero jak, synek, se wrzucę luz
Ale chuj nie wóz, se nie pójdę już i dopiero wyruszam
Palę szluga znów, stale tłumię ból, do płuc
I znów to ścierwo wypuszczam, niebo na ustach
I mogę tak biec bez celu do jutra, bo wielu nas już tak przegrało
Wiesz, wybrało śmierć nad patos, gdzie se dają w łeb co rano
Gdzie co rano wręcz poznają się od nowa
I mają chęć się nie znać wręcz, wiesz, że zjebał ześ se
Bez pierdolenia doszczętnie to co się nie trafia się najczęściej tak
Mam stary bletkę i ławki ze dwie, korzenie mam w moim folk
Sam z tym jestem, posiedzę jak Bobby Long
Mam artylerię, z nas samych bekę i dystans
I mogę przyznać, że nie do siebie, a wyjebane mam do przebycia
Tu pośmiewiska nie było nigdy, pośmiewiska nigdy nie będzie, nie
Mogę wygrać i mogę wyjść, Ty, ale nie będę szedł
Wcale nie będę biegł, jak gonią, nie będę, nie
Ale jak kiedyś zobaczę, że stoją to zerwę się, wyjebię się na R A P
I jebnie wiesz jak LPG, spóźnieni gdzieś jak PKP, ostatnie jęki na nieba dnie
Znajdzie tam się, jak trzeba, wiesz, jak seba gdzieś na dżetach
Nie jak teraz wierszokleta się zasiedział, no bo nie ma jej
Ja nie dam się, mam teraz cel a niemal straciłem wszystko
Pan nie-raper, pan nie da się, pan nie ma za chwilę już nic, bo
Pan tera ma chwilę na wszystko, a traci ją kurwa na nic
Jak szczyle, co mają na dzidę i piwko i kurwa na nic więcej
Podkuta na wnęce, kula na łeb, wiesz, czas ucieka
Odmuła naprędce, rura i lecę i pa, patrz, uciekam
A status letarg mam w poważaniu jak lazur nieba
Jak panów z neta, fanów Reta, Pan tu nie stał i łaków z getta
Nazajutrz nie ma opadów z nieba, już dano nie raz gro ponad mus
Bez pary w rękach, bo many nie ma, a wypadało coś ponad luz dać
Gdzie moja muza, gdzie moja dusza, gdzie można pójść, jak nie można ustać
Nie moja kurwa sprawa, spierdalam ziom, się nie mam o co obawiać
I nie lada flow mam i nie padam ziom na pysk, niemała forma
Robię to kurwa jak M.O.P., do dnia aż skonam już nara, dobra, zawracam morda, bo
Jebana słota, topek się ostał, mała miernota 'two cigarettes and a bottle of water'
Kładę się, dobra, miałem nie dostać już, ale to nic
Miałem się odkuć, dobra, stój stale do dziś
[Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]