Freestyle by TomB Lyrics
Nie musiałem zwiedzać bitew, wacki dały promo z siebie
Chyba metaforę tworzę żyjąc czuję odrodzenie
Wiem, że jadą po mnie, sam mój sikor to z dwa koła przecież
Wciąż pytają kiedy wyjdzie Best, ty a co ja siedzę?
Chcę tu wszystko odkryć, nie uchowa Antygona
Chociaż nie jak Ace Ventura, no bo nie ma na mnie kota
Chcą zamienić w Mortal Kombat każdy beef
No bo wiedzą, że tu będzie im potrzebne parę żyć
A ja zrobię hit itd. no bo jestem jak Sir Mich
Życiówkę nagram i raperzy już nie wiedzą jak z tym żyć
A życie to melanże są za dwóch i pół jak Charlie Sheen
Taki katar jakbym otwierał kolejną z Al Jazeer #Katharsis
Jestem świeży jakbym tylko ciągle w wannie był
Oni w robocie, a mi zapisuje zwroty Android
Rapgra to domino starczy tylko popchnąć parę płyt
I patrzeć na ich koniec tylko, bo to zacznie iść
No i nie wytrzymam jeśli z krzyża mi nie zejdzie trochę
Jezu, Boże, proszę, chociaż na jedną nogę
Jeśli kminisz wersy moje to to robisz ze trzy razy
Bo choć niby oczywiste, nic dwa razy się nie zdarzy (kumasz?)
Mam treść i formę jak tex mex
Z bratem syjamskim nie szedłbym łeb w łeb
Mam za sobą ogon, ale to odwrócę koty
Zaraz będę na okładkach, spójrzcie na mnie z drugiej strony
Jesteś w kółko golony jak chcesz mierzyć się w cypherach
Zabraknie kiedyś luster no to nie widzę lidera
Zabraknie kiedyś kartek no to się spiszę na medal
Zabraknie ci raperów to wreszcie wyszedł mój legal
Jestem maszyną, jestem w budynku; World Trade Center
Jak mnie nie chcą drzwiami no to oknem wejdę
Jestem wciąż zwierzęciem, krzyczą tylko ale jak
Co jest takiego w posiadaniu panczy? Ja
Jak ich nie obchodzę, nie mogą już mnie zatrzymać
A ich upadek przewraca się w grobie już , i ja, i ja
Rozpierdalam to tradycją już mogę chyba nazywać
Ze skillem w lesie mają po drodze do mnie zazwyczaj
Gucci, Louis, miarka się przebrała
Nie bierz punchy, nie bierz flow, a najlepiej weź spierdalaj
Jaki masz z tym związek skoro kurwa się nie starasz
Więc jak kanibalem nie jesteś, no to się nie wpierdalaj
Moje życie zawsze miało smak, umami
Próbuję się zabić, by przeleciało mi przed oczami
Nic się nie liczy odkąd nastały lepsze czasy
Nie widzę ich muzyki, puszczam mimo uszu te obrazy
Nie sądziłem, że z tej rapgry taki teatr będzie
Nie miałem rezerwacji to zająłem pierwsze miejsce
Oglądam tę komedię, ale nie przestanę jarać
Wiesz, że jestem królem, mogą się do tego skłaniać
Wrzućcie foty z siłki, dla mnie tak właśnie wygląda trening
Poprzeczka nie na Windowsie sama tu się nie zawiesi
Ubrać bycie gołym w rymy, nie ma nic tu poza nimi
Z przeciwników nic już nie wypłynie mogą podciąć żyły
Nie zobrazują tego jak nie mają kreski
Nie mogą ćwiczyć nawet, tylko utrwalają błędy
Ja tworzę diamenty, robię ciśnienie w podziemiu
Jeśli wciąż nawijasz tu chujowo, to lepiej mnie kseruj
Teraz siedzę z dzieckiem i to moje jest największe szczęście
No a belfry mi mówiły, że nic tu ze mnie nie będzie
Sam sobie byłem winien, stwierdziłem że się nie przejmę
No a dzisiaj wszystkich zjadam i to pewien, że nie pęknę
Chyba metaforę tworzę żyjąc czuję odrodzenie
Wiem, że jadą po mnie, sam mój sikor to z dwa koła przecież
Wciąż pytają kiedy wyjdzie Best, ty a co ja siedzę?
Chcę tu wszystko odkryć, nie uchowa Antygona
Chociaż nie jak Ace Ventura, no bo nie ma na mnie kota
Chcą zamienić w Mortal Kombat każdy beef
No bo wiedzą, że tu będzie im potrzebne parę żyć
A ja zrobię hit itd. no bo jestem jak Sir Mich
Życiówkę nagram i raperzy już nie wiedzą jak z tym żyć
A życie to melanże są za dwóch i pół jak Charlie Sheen
Taki katar jakbym otwierał kolejną z Al Jazeer #Katharsis
Jestem świeży jakbym tylko ciągle w wannie był
Oni w robocie, a mi zapisuje zwroty Android
Rapgra to domino starczy tylko popchnąć parę płyt
I patrzeć na ich koniec tylko, bo to zacznie iść
No i nie wytrzymam jeśli z krzyża mi nie zejdzie trochę
Jezu, Boże, proszę, chociaż na jedną nogę
Jeśli kminisz wersy moje to to robisz ze trzy razy
Bo choć niby oczywiste, nic dwa razy się nie zdarzy (kumasz?)
Mam treść i formę jak tex mex
Z bratem syjamskim nie szedłbym łeb w łeb
Mam za sobą ogon, ale to odwrócę koty
Zaraz będę na okładkach, spójrzcie na mnie z drugiej strony
Jesteś w kółko golony jak chcesz mierzyć się w cypherach
Zabraknie kiedyś luster no to nie widzę lidera
Zabraknie kiedyś kartek no to się spiszę na medal
Zabraknie ci raperów to wreszcie wyszedł mój legal
Jestem maszyną, jestem w budynku; World Trade Center
Jak mnie nie chcą drzwiami no to oknem wejdę
Jestem wciąż zwierzęciem, krzyczą tylko ale jak
Co jest takiego w posiadaniu panczy? Ja
Jak ich nie obchodzę, nie mogą już mnie zatrzymać
A ich upadek przewraca się w grobie już , i ja, i ja
Rozpierdalam to tradycją już mogę chyba nazywać
Ze skillem w lesie mają po drodze do mnie zazwyczaj
Gucci, Louis, miarka się przebrała
Nie bierz punchy, nie bierz flow, a najlepiej weź spierdalaj
Jaki masz z tym związek skoro kurwa się nie starasz
Więc jak kanibalem nie jesteś, no to się nie wpierdalaj
Moje życie zawsze miało smak, umami
Próbuję się zabić, by przeleciało mi przed oczami
Nic się nie liczy odkąd nastały lepsze czasy
Nie widzę ich muzyki, puszczam mimo uszu te obrazy
Nie sądziłem, że z tej rapgry taki teatr będzie
Nie miałem rezerwacji to zająłem pierwsze miejsce
Oglądam tę komedię, ale nie przestanę jarać
Wiesz, że jestem królem, mogą się do tego skłaniać
Wrzućcie foty z siłki, dla mnie tak właśnie wygląda trening
Poprzeczka nie na Windowsie sama tu się nie zawiesi
Ubrać bycie gołym w rymy, nie ma nic tu poza nimi
Z przeciwników nic już nie wypłynie mogą podciąć żyły
Nie zobrazują tego jak nie mają kreski
Nie mogą ćwiczyć nawet, tylko utrwalają błędy
Ja tworzę diamenty, robię ciśnienie w podziemiu
Jeśli wciąż nawijasz tu chujowo, to lepiej mnie kseruj
Teraz siedzę z dzieckiem i to moje jest największe szczęście
No a belfry mi mówiły, że nic tu ze mnie nie będzie
Sam sobie byłem winien, stwierdziłem że się nie przejmę
No a dzisiaj wszystkich zjadam i to pewien, że nie pęknę