Zalew by Ten Typ Mes Lyrics
[Verse 1]
Zalew - pomyśl nad tym słowem, nie mów, że tak nie jest
Możesz twardo stać w miejscu, a i tak cię zaleje
Tkwimy w wielkim niczym, u progu banału
Pierwsi, którzy przeżyją życie mówiąc: "nic się nie stało"
Od harcerzy przez partię, "Solidarność" i Kościół
Do tysięcy możliwości, które zalały cię wraz z wolnością
Możesz tworzyć własny świat, lecz samemu głupio
Więc najchętniej jak kotlet panierujesz się grupą
Określnik, wyznacznik, potrzeba emblematu
Od godła przez metki po paszport Polsatu
Nie chcę tego oceniać, aaa... jebać to chcę
Bo tak naprawdę przecież zalew również umoczył mnie
Daję wam swoje logo i stoję za nim
Lecz to logo ma być lodołamaczem, a nie ściągaczem granic
Chcę by pchnęło do przodu, nie do muru przyparło
To nie grupa facetów, dla których całe życie to Star Wars.
[Hook x2]
Przyszedłem na świat wyrzucony przez strumyk
Nauczony jak pływać, a wcześniej jak się umyć
Wyposażony w umysł i w ręce jak dwa wiosła
I serce jak kompas wśród miliona możliwości
[Verse 2]
Segreguje cię euro i dolar, segregują już przedszkola
Więc kiedy dorastasz, sam o segregację wołasz
Pozwoliłem, by określił mnie rap i krój spodni (w jakimś stopniu)
Lecz swoim wnętrzem nie chciałem być modny
Symbol Alkopoligamii nie ma sterować, bo nie jest padem
To jedna postać (jedna!), nie goni za stadem
Łatwo jest odnaleźć rolę, o tym wspomniałem wcześniej
Mogę ci wyliczyć więcej ról niż baranów przed snem
Bądź ojcem, by skołtunione życie z trudem przystrzyc
To szlachetne, choć ojców znałeś kilku zajebistszych
Bądź żoną zadbaną co noc, nie żoną zniszczoną
Bo każdy facet ma diabła w spodniach, a on nie słucha w mono
Takie wybory przez ludzi podjęte, imponują mi
Wbrew pozorom właśnie tym, nie drogim sprzętem
Życzę im tylko, by każdą z podjętych ról
Grali z pasją w oczach, a nie, bo w oczach innych jest cool
[Hook x2]
[Verse 3]
Jeśli wlazłem na ambonę, sorry, już sam się z niej strącę
Mam piwo w ręku, muzykę w uszach, trip i błądzę
Ten świat, lepiej niż ludzie, tłumaczyły mi dźwięki
Do szóstego roku życia znałem brzmienie udręki
Brzmienie radości, bójek, relaksu, kiczu
Panowie z Pink Floyd pomogli mi to wyczuć
Nie odwracaj od niego uwagi, od zmysłu
On może lepiej poprowadzić cię przez życie, niż Chrystus
Wizja, fonia lub coś jeszcze nienazwanego
Jeśli trafisz wszystkich, którzy wątpią, przegoń
To działa dla mnie, lecz dla ciebie nie musi
Znowu mnogość wyborów, coś zaczyna mnie dusić
Wielki as, co w swojej norze klepie nocą literki
Chuj ze mną, ktoś zdobywa właśnie ośmiotysięcznik
Robię jedną rzecz dobrze - tylko czy aż?
W zalewie opcji zafunduję zalew wątrobie, a masz!
[Outro]
Przyszedłem na świat... mhm, zgadza się
Wyposażony w umysł... nie bądź taki kurwa pewny
Zalew - pomyśl nad tym słowem, nie mów, że tak nie jest
Możesz twardo stać w miejscu, a i tak cię zaleje
Tkwimy w wielkim niczym, u progu banału
Pierwsi, którzy przeżyją życie mówiąc: "nic się nie stało"
Od harcerzy przez partię, "Solidarność" i Kościół
Do tysięcy możliwości, które zalały cię wraz z wolnością
Możesz tworzyć własny świat, lecz samemu głupio
Więc najchętniej jak kotlet panierujesz się grupą
Określnik, wyznacznik, potrzeba emblematu
Od godła przez metki po paszport Polsatu
Nie chcę tego oceniać, aaa... jebać to chcę
Bo tak naprawdę przecież zalew również umoczył mnie
Daję wam swoje logo i stoję za nim
Lecz to logo ma być lodołamaczem, a nie ściągaczem granic
Chcę by pchnęło do przodu, nie do muru przyparło
To nie grupa facetów, dla których całe życie to Star Wars.
[Hook x2]
Przyszedłem na świat wyrzucony przez strumyk
Nauczony jak pływać, a wcześniej jak się umyć
Wyposażony w umysł i w ręce jak dwa wiosła
I serce jak kompas wśród miliona możliwości
[Verse 2]
Segreguje cię euro i dolar, segregują już przedszkola
Więc kiedy dorastasz, sam o segregację wołasz
Pozwoliłem, by określił mnie rap i krój spodni (w jakimś stopniu)
Lecz swoim wnętrzem nie chciałem być modny
Symbol Alkopoligamii nie ma sterować, bo nie jest padem
To jedna postać (jedna!), nie goni za stadem
Łatwo jest odnaleźć rolę, o tym wspomniałem wcześniej
Mogę ci wyliczyć więcej ról niż baranów przed snem
Bądź ojcem, by skołtunione życie z trudem przystrzyc
To szlachetne, choć ojców znałeś kilku zajebistszych
Bądź żoną zadbaną co noc, nie żoną zniszczoną
Bo każdy facet ma diabła w spodniach, a on nie słucha w mono
Takie wybory przez ludzi podjęte, imponują mi
Wbrew pozorom właśnie tym, nie drogim sprzętem
Życzę im tylko, by każdą z podjętych ról
Grali z pasją w oczach, a nie, bo w oczach innych jest cool
[Hook x2]
[Verse 3]
Jeśli wlazłem na ambonę, sorry, już sam się z niej strącę
Mam piwo w ręku, muzykę w uszach, trip i błądzę
Ten świat, lepiej niż ludzie, tłumaczyły mi dźwięki
Do szóstego roku życia znałem brzmienie udręki
Brzmienie radości, bójek, relaksu, kiczu
Panowie z Pink Floyd pomogli mi to wyczuć
Nie odwracaj od niego uwagi, od zmysłu
On może lepiej poprowadzić cię przez życie, niż Chrystus
Wizja, fonia lub coś jeszcze nienazwanego
Jeśli trafisz wszystkich, którzy wątpią, przegoń
To działa dla mnie, lecz dla ciebie nie musi
Znowu mnogość wyborów, coś zaczyna mnie dusić
Wielki as, co w swojej norze klepie nocą literki
Chuj ze mną, ktoś zdobywa właśnie ośmiotysięcznik
Robię jedną rzecz dobrze - tylko czy aż?
W zalewie opcji zafunduję zalew wątrobie, a masz!
[Outro]
Przyszedłem na świat... mhm, zgadza się
Wyposażony w umysł... nie bądź taki kurwa pewny