Rówieśnicy by THS Klika Lyrics
[Zwrotka 1: Romek THS]
Dwaj rówieśnicy, dwóch chłopaków
Z pobliskich bloków, dwóch różnych domów
Łączy ich wiek, dzieli różnica poglądów
Ten pierwszy przyjmijmy lepszy
Umysł ścisły, dryg do matematyki
W nauce dobre wyniki
Cichy jedynak, krępy i niski
Syn ojca posła, matki feministki
W szkole prace domowe odrabiał wszystkim
No cóż bywa na niego padło
Zawsze znajdzie się ktoś w klasie - klasowe popychadło
Średnia 5.0, ręce non-stop ujebane kredą
Zresztą z WF'u noga, podbite stopnie
W piłkę to może on i kopnie
W sieci na kompie nawet przewrotu w przód nie zrobi dobrze
Wyobraź sobie zawsze po szkole w domu na stole ciepły obiadek
I zza oceanu mnóstwo całusów, zabawek
Gum i czekoladek przesyłał dziadek
Co chciał miał pod nos podane
Co się stało - za chwilę, co było dalej?
O tym opowiem zaraz w kolejnym rozdziale
[Zwrotka 2: Suja]
Ten drugi nie lubił chodzić do budy
Nie miał głowy chłopak do nauki
Z każdego przedmiotu od góry do dołu w dzienniku same sztuki
Prace domowe, lektury, on nie miał czasu na takie bzdury
Jak mało który w jego wieku
Człowieku dres markowy, obóz sportowy
Typowy obrotny dzieciak z podwórka
Motorolli komórka, na chuj mu maturka?
Akurat, bo i po co mu to? obejdzie się
Bez tego w życiu też będzie miał syto
Imponowało mu wszystko to co na lewo
Łatwo i szybko da się załatwić
Dobrze sianem sypnąć wystarczy tylko przecież zapłacić
Na zaś od razu z góry, po co się martwić
Motać jak zdać, dostać promocję do następnej klasy
Nie pomagały nagany, prośby mamy
Z koleżkami wagary, wolał w parku łoić browary
[Zwrotka 3: Romek THS]
W tym czasie pierwszy się nie ociągał
Głodny wiedzy zakuwał jak zły
Minęły cztery lata dostał się na studia
Któregoś grudnia gdy z uczelni wracał wieczorem
Pod samym domem w bramie zaraz za rogiem
Dopadły go łobuzy z łomem
Z telefonem szybko raz dwa pożegnał się
Dosłownie zrównany z błotem, wyłapał porządny oklep
I chyba to było przełomem w jego życiu, sytuacji zwrotem
On porażony jak gromem pod wpływem chwili
Trzeci rok politechniki, wydział matematyki rzucił
Z sumieniem się nie kłócił długo
Postanowił zostać psem skurwiel
Chciał się odkuć za tamten dzień
Za każdy dzień swych niepowodzeń
[Zwrotka 4: Suja]
Cisza, nocą ulica, bezdomny w kartonie kima
Obok krawężnika rozbita latarnia, srebrna klamka
Dźwięk otwieranego zamka, czarna sportowa Lancia
Odpalona z miejsca, spokojnie odjeżdża
Pamiętasz kolesia? jeszcze niedawno latał po osiedlu w dresach
Teraz stary wyga, grubsza ryba, na robocie nie dyga
No chyba, juma fury na zamówienie, nieźle mu się wiedzie
Apartament w mieście, spora suma na koncie
Obwieszony w złocie tylko i wyłącznie
Drogie kolorowe alkohole w salonie na stole
Lustro upierdolone w mące
Dobrze lubi dać po nosie, na jednej torbie maraton nocny
Nigdy się nie kończy, wykozaczony w człowieku z blizną
Jak a'la Al Pacino buńczuczny, coraz bardziej nerwowy i nierozważny
W tym co robi, ostatniej roboty żeby nie fart i umiejętności
Na dołku u mostowskich o niski wymiar kary teraz by się modlił
[Zwrotka 5: Romek THS]
Pobladłe światło jarzeniówki, akta, papiery, długopis, ołówki
Za biurkiem siedzi pies, wiesz kto to jest?
Ten lamus z podstawówki, pieprzona menda
Stara podwarszawska komenda (uuu) coś nie udała mu się zemsta
Całe noce i dnie w aktach, dłubie w papierach
Miał chłopak kompleks to teraz ma lanca fuchę frajera
[Zwrotka 6: Suja]
Ten drugi natomiast w pewnym momencie się obudził
Nawrócił, wyszedł na ludzi, porzucił fach w którym swe ręce brudził
Jak to zwykle jest, w tej branży bywa na ogół sami wiecie
Znudziło mu się tkwić w tym interesie
W ciągłym strachu, stresie zwłaszcza, że można skończyć w areszcie
Na jego szczęście poznał kobietę, poukładała mu we łbie
I teraz z nią spokojny żywot wiedzie
[Outro] (x2)
Nie wie tego nikt, nikt tego nie wie
Życie płata figle, bardzo różnie mogą się potoczyć dzieje
Śmiejesz się, bo dobrze ci się wiedzie
Uważaj, jutro możesz zamiatać śmiecie
Dwaj rówieśnicy, dwóch chłopaków
Z pobliskich bloków, dwóch różnych domów
Łączy ich wiek, dzieli różnica poglądów
Ten pierwszy przyjmijmy lepszy
Umysł ścisły, dryg do matematyki
W nauce dobre wyniki
Cichy jedynak, krępy i niski
Syn ojca posła, matki feministki
W szkole prace domowe odrabiał wszystkim
No cóż bywa na niego padło
Zawsze znajdzie się ktoś w klasie - klasowe popychadło
Średnia 5.0, ręce non-stop ujebane kredą
Zresztą z WF'u noga, podbite stopnie
W piłkę to może on i kopnie
W sieci na kompie nawet przewrotu w przód nie zrobi dobrze
Wyobraź sobie zawsze po szkole w domu na stole ciepły obiadek
I zza oceanu mnóstwo całusów, zabawek
Gum i czekoladek przesyłał dziadek
Co chciał miał pod nos podane
Co się stało - za chwilę, co było dalej?
O tym opowiem zaraz w kolejnym rozdziale
[Zwrotka 2: Suja]
Ten drugi nie lubił chodzić do budy
Nie miał głowy chłopak do nauki
Z każdego przedmiotu od góry do dołu w dzienniku same sztuki
Prace domowe, lektury, on nie miał czasu na takie bzdury
Jak mało który w jego wieku
Człowieku dres markowy, obóz sportowy
Typowy obrotny dzieciak z podwórka
Motorolli komórka, na chuj mu maturka?
Akurat, bo i po co mu to? obejdzie się
Bez tego w życiu też będzie miał syto
Imponowało mu wszystko to co na lewo
Łatwo i szybko da się załatwić
Dobrze sianem sypnąć wystarczy tylko przecież zapłacić
Na zaś od razu z góry, po co się martwić
Motać jak zdać, dostać promocję do następnej klasy
Nie pomagały nagany, prośby mamy
Z koleżkami wagary, wolał w parku łoić browary
[Zwrotka 3: Romek THS]
W tym czasie pierwszy się nie ociągał
Głodny wiedzy zakuwał jak zły
Minęły cztery lata dostał się na studia
Któregoś grudnia gdy z uczelni wracał wieczorem
Pod samym domem w bramie zaraz za rogiem
Dopadły go łobuzy z łomem
Z telefonem szybko raz dwa pożegnał się
Dosłownie zrównany z błotem, wyłapał porządny oklep
I chyba to było przełomem w jego życiu, sytuacji zwrotem
On porażony jak gromem pod wpływem chwili
Trzeci rok politechniki, wydział matematyki rzucił
Z sumieniem się nie kłócił długo
Postanowił zostać psem skurwiel
Chciał się odkuć za tamten dzień
Za każdy dzień swych niepowodzeń
[Zwrotka 4: Suja]
Cisza, nocą ulica, bezdomny w kartonie kima
Obok krawężnika rozbita latarnia, srebrna klamka
Dźwięk otwieranego zamka, czarna sportowa Lancia
Odpalona z miejsca, spokojnie odjeżdża
Pamiętasz kolesia? jeszcze niedawno latał po osiedlu w dresach
Teraz stary wyga, grubsza ryba, na robocie nie dyga
No chyba, juma fury na zamówienie, nieźle mu się wiedzie
Apartament w mieście, spora suma na koncie
Obwieszony w złocie tylko i wyłącznie
Drogie kolorowe alkohole w salonie na stole
Lustro upierdolone w mące
Dobrze lubi dać po nosie, na jednej torbie maraton nocny
Nigdy się nie kończy, wykozaczony w człowieku z blizną
Jak a'la Al Pacino buńczuczny, coraz bardziej nerwowy i nierozważny
W tym co robi, ostatniej roboty żeby nie fart i umiejętności
Na dołku u mostowskich o niski wymiar kary teraz by się modlił
[Zwrotka 5: Romek THS]
Pobladłe światło jarzeniówki, akta, papiery, długopis, ołówki
Za biurkiem siedzi pies, wiesz kto to jest?
Ten lamus z podstawówki, pieprzona menda
Stara podwarszawska komenda (uuu) coś nie udała mu się zemsta
Całe noce i dnie w aktach, dłubie w papierach
Miał chłopak kompleks to teraz ma lanca fuchę frajera
[Zwrotka 6: Suja]
Ten drugi natomiast w pewnym momencie się obudził
Nawrócił, wyszedł na ludzi, porzucił fach w którym swe ręce brudził
Jak to zwykle jest, w tej branży bywa na ogół sami wiecie
Znudziło mu się tkwić w tym interesie
W ciągłym strachu, stresie zwłaszcza, że można skończyć w areszcie
Na jego szczęście poznał kobietę, poukładała mu we łbie
I teraz z nią spokojny żywot wiedzie
[Outro] (x2)
Nie wie tego nikt, nikt tego nie wie
Życie płata figle, bardzo różnie mogą się potoczyć dzieje
Śmiejesz się, bo dobrze ci się wiedzie
Uważaj, jutro możesz zamiatać śmiecie