OCB by Radek Lyrics
[Zwrotka 1: Radek]
Najpierw kręcę sztukę, potem kręcę numer
Potem z ziemi nie wstaję choć przyjeżdża po mnie Uber
Na co dzień nie jestem tym Radkiem z tekstów
Podążającym do sklepu podczas ulew, deszczów
W miarę cichy oraz zimny tak jak skóra węży
Tajemniczy jak Ted Bundy, choć wylewny jak dziesięciu mężów
Się zdarza czasami i zdarza dość często że mam gały czerwone od skrętów
Lubię zawiesić na chwile się przy żarze koloru liści jesiennych
Lubię gdy język ognisty, trawi końcówkę tych liści wyschniętych
Podążam ulicą jak neurotyczną ścieżką
Zaśmiewam do łez się, śmiech mój brzmi jak dziecko
OCB skręcone, zero jeden deczko
Powtórka z rozrywki w godzinę koleżko
Karty dziś odpuszczę, nie dam rady grać
Albo dawaj rundkę, nosz kurwa jego mać
Na niebie fiolet miesza się z różem
Dostawca kebaba dziś jest moim stróżem
Pobudka na ulicy jest gwarantowana
Chociaż zabawa zawsze trwa do rana
Śladowe ilości alko dalej we krwi krążą
Poprawie swój humor chmurą znieczulającą
Membrana wiruje jak pralka ubrania
Płuca już tak ciemne że idą do prania
Kiedy zobaczyłem twoje oczy, wiedziałem ze to to
Kręć swymi biodrami, pokaż całe swoje zło
Przez przerwę w żaluzji leniwie sączy się światło na twój nagi biust
Przed wyjściem na balkon na kolejnego czuje dotyk twoich ust
[Zwrotka 2: Niko]
Zaczynam znów pisać a wolę zapalić
Dopóki mi życie nie zacznie się walić
Nie jestem debilem, chcę ziomków zabawić
Wolę to niż iść tą ocenę poprawić
Nie jestem najlepszy, się nawet nie czuję
Ale weź przez to nie nazywaj mnie chujem
Jak nie wiesz co mi w bani dziś siedzi
Bo mam pytania na twoje odpowiedzi
Ja zwijam bletki szybciej od maszynki
Do butelek pepsi rozlewam te drinki
Nie jestem zbyt szybki, czasem mi się nie chce
I nie jestem wolny, takie mam podejście
Choć mam pusty portfel to odczuwam szczęście
Bo mam kilku ziomków w tym starym pojeździe
Czasem się źle czuje, poprawiam to buchem
A ziomek coś gada nad moim uchem
Mówi że kiedyś zostanie duchem
A ja mu mówię że w sumie rozumiem
Rzadko się przydaje, choć coś tam potrafię
Tak jak pudełka w mojej starej szafie
Jeżeli kiedyś do domu nie trafie to będzie to dla mnie dosyć słabym znakiem
A jeśli z głupoty pod autobus trafię to znaczy że byłem chujowym dzieciakiem
Jak nie mam pomysłów po prostu nie myślę
Tak jak ten debil co topił się w Wiśle
Kibol mnie pyta czy chodzę na Wisłę
Ja odpowiadam że tak oczywiście
On mówi że znów pomyliłem dzielnice
I znowu na pysk dostałem tą listwę
I potem siedziałem wśród ładnych doniczek
Przykładając lód na spuchnięty policzek
Najpierw kręcę sztukę, potem kręcę numer
Potem z ziemi nie wstaję choć przyjeżdża po mnie Uber
Na co dzień nie jestem tym Radkiem z tekstów
Podążającym do sklepu podczas ulew, deszczów
W miarę cichy oraz zimny tak jak skóra węży
Tajemniczy jak Ted Bundy, choć wylewny jak dziesięciu mężów
Się zdarza czasami i zdarza dość często że mam gały czerwone od skrętów
Lubię zawiesić na chwile się przy żarze koloru liści jesiennych
Lubię gdy język ognisty, trawi końcówkę tych liści wyschniętych
Podążam ulicą jak neurotyczną ścieżką
Zaśmiewam do łez się, śmiech mój brzmi jak dziecko
OCB skręcone, zero jeden deczko
Powtórka z rozrywki w godzinę koleżko
Karty dziś odpuszczę, nie dam rady grać
Albo dawaj rundkę, nosz kurwa jego mać
Na niebie fiolet miesza się z różem
Dostawca kebaba dziś jest moim stróżem
Pobudka na ulicy jest gwarantowana
Chociaż zabawa zawsze trwa do rana
Śladowe ilości alko dalej we krwi krążą
Poprawie swój humor chmurą znieczulającą
Membrana wiruje jak pralka ubrania
Płuca już tak ciemne że idą do prania
Kiedy zobaczyłem twoje oczy, wiedziałem ze to to
Kręć swymi biodrami, pokaż całe swoje zło
Przez przerwę w żaluzji leniwie sączy się światło na twój nagi biust
Przed wyjściem na balkon na kolejnego czuje dotyk twoich ust
[Zwrotka 2: Niko]
Zaczynam znów pisać a wolę zapalić
Dopóki mi życie nie zacznie się walić
Nie jestem debilem, chcę ziomków zabawić
Wolę to niż iść tą ocenę poprawić
Nie jestem najlepszy, się nawet nie czuję
Ale weź przez to nie nazywaj mnie chujem
Jak nie wiesz co mi w bani dziś siedzi
Bo mam pytania na twoje odpowiedzi
Ja zwijam bletki szybciej od maszynki
Do butelek pepsi rozlewam te drinki
Nie jestem zbyt szybki, czasem mi się nie chce
I nie jestem wolny, takie mam podejście
Choć mam pusty portfel to odczuwam szczęście
Bo mam kilku ziomków w tym starym pojeździe
Czasem się źle czuje, poprawiam to buchem
A ziomek coś gada nad moim uchem
Mówi że kiedyś zostanie duchem
A ja mu mówię że w sumie rozumiem
Rzadko się przydaje, choć coś tam potrafię
Tak jak pudełka w mojej starej szafie
Jeżeli kiedyś do domu nie trafie to będzie to dla mnie dosyć słabym znakiem
A jeśli z głupoty pod autobus trafię to znaczy że byłem chujowym dzieciakiem
Jak nie mam pomysłów po prostu nie myślę
Tak jak ten debil co topił się w Wiśle
Kibol mnie pyta czy chodzę na Wisłę
Ja odpowiadam że tak oczywiście
On mówi że znów pomyliłem dzielnice
I znowu na pysk dostałem tą listwę
I potem siedziałem wśród ładnych doniczek
Przykładając lód na spuchnięty policzek