Władca swoich cieni by Michrus Dixon37 Lyrics
[Zwrotka 1]
Pierwszy... był od innych zawsze śmielszy
Widział w życiu cel i jak może je ulepszyć
Prestiżowe szkoły, życiorys, dobra praca
Garnitury Armaniego, zgadzała się kasa
Piękne auta na podjeździe ogromnego domu
Żona jak z „Top mode”, arcymistrzyni skłonów
Wakacje rajskie wyspy, rozumiesz, all inclusive
Wszystko jest za pieniądz pod nosem sobie mówił
Spełniony sportowiec, kolekcjoner sztuki
Ideał bez skazy – chodziły o nim słuchy
W towarzystwie znany – on uwielbiał rauty
Spotkania w hotelach, restauracje, karczmy
Był panem swego losu, czuł też, że się spełnia
Twardo stąpał po ziemi aż nadeszła chwila jedna
Z kolegami po premiach, poszedł w miasto popić
Zrobiło się późno, zaczął deszcz też kropić
Wracając do domu w bocznej alejce dostrzegł
Szarpiącą się kobietę, dwóch typów, ostrze
Wciągają ją do fury, ona szuka pomocy
On odwraca wzrok, ma już dość tej nocy
Szybko łapie taryfę, pod dupę chowa kitę
Gdy wrócił do domu z miejsca odpalił łychę
Nie łatwo było zasnąć po tym co tam widział
Z pierwszym defektem później, obudził się kryształ
[Refren]
W momencie wielkiej próby zobacz kto rządzi kim
Czy cień rządzi tobą, czy ty rządzisz nim
Czy masz nad nim kontrolę czy wodzą paranoje
Czy wybierzesz wolność czy wolisz niewolę
Czy odwrócisz wzrok i udasz, że nie słyszysz
Strach przejął kontrolę, ty bezpiecznie milczysz
A może w twojej krwi jeszcze mocno krąży tlen
Za Twoją postacią równo zmierza cień
[Zwrotka 2]
Drugi... Nie zaznał kawioru bieługi
Nieskończona podstawówka wokół wszędzie długi
Ojca nigdy nie znał, matka lubi drinić
Mieszkał w kamienicy gdzie na klatce śmierdzą szczyny
Obdrapane mury z różnymi napisami
Miejsce tężni życiem, a głównie libacjami
Dzielnicowy tylko dniami nie bał się tu wpadać
On jak już tu był to wyjaśnienia składał
Komornicy, sprawy, z kradzieży też był znany
Żeby ubrać się to wyczyszczał sklep z kawy
Z dragami też miał przejścia, wiedział co to zejścia
W fachu szybkie nogi ważne, odrobina szczęścia
Nie miał dobrej opinii, każdy go o coś winił
Gdy przechodził po ulicy, leciały też drwiny
Nie wierzył w swoją przyszłość, brakło pewności siebie
Umrze w samotności – miał wizję – w dużej biedzie
Raz gdy wracał z łupem, usłyszał awanturę
Zobaczył co pierwszy, poszło ciśnienie w górę
Szybki kop, kosa w bok, był sam a ich dwóch
Tamci w lekkim szoku, poszła wymiana słów
Dziewczyna się wyrwała, on krzyknął jej „spierdalaj”
Podniosła się z kolan, rozdygotana cała
Dobiegając do ulicy zerka co z chłopakiem
On sam na ich dwóch miał szansę raczej marne
[Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]
Pierwszy... był od innych zawsze śmielszy
Widział w życiu cel i jak może je ulepszyć
Prestiżowe szkoły, życiorys, dobra praca
Garnitury Armaniego, zgadzała się kasa
Piękne auta na podjeździe ogromnego domu
Żona jak z „Top mode”, arcymistrzyni skłonów
Wakacje rajskie wyspy, rozumiesz, all inclusive
Wszystko jest za pieniądz pod nosem sobie mówił
Spełniony sportowiec, kolekcjoner sztuki
Ideał bez skazy – chodziły o nim słuchy
W towarzystwie znany – on uwielbiał rauty
Spotkania w hotelach, restauracje, karczmy
Był panem swego losu, czuł też, że się spełnia
Twardo stąpał po ziemi aż nadeszła chwila jedna
Z kolegami po premiach, poszedł w miasto popić
Zrobiło się późno, zaczął deszcz też kropić
Wracając do domu w bocznej alejce dostrzegł
Szarpiącą się kobietę, dwóch typów, ostrze
Wciągają ją do fury, ona szuka pomocy
On odwraca wzrok, ma już dość tej nocy
Szybko łapie taryfę, pod dupę chowa kitę
Gdy wrócił do domu z miejsca odpalił łychę
Nie łatwo było zasnąć po tym co tam widział
Z pierwszym defektem później, obudził się kryształ
[Refren]
W momencie wielkiej próby zobacz kto rządzi kim
Czy cień rządzi tobą, czy ty rządzisz nim
Czy masz nad nim kontrolę czy wodzą paranoje
Czy wybierzesz wolność czy wolisz niewolę
Czy odwrócisz wzrok i udasz, że nie słyszysz
Strach przejął kontrolę, ty bezpiecznie milczysz
A może w twojej krwi jeszcze mocno krąży tlen
Za Twoją postacią równo zmierza cień
[Zwrotka 2]
Drugi... Nie zaznał kawioru bieługi
Nieskończona podstawówka wokół wszędzie długi
Ojca nigdy nie znał, matka lubi drinić
Mieszkał w kamienicy gdzie na klatce śmierdzą szczyny
Obdrapane mury z różnymi napisami
Miejsce tężni życiem, a głównie libacjami
Dzielnicowy tylko dniami nie bał się tu wpadać
On jak już tu był to wyjaśnienia składał
Komornicy, sprawy, z kradzieży też był znany
Żeby ubrać się to wyczyszczał sklep z kawy
Z dragami też miał przejścia, wiedział co to zejścia
W fachu szybkie nogi ważne, odrobina szczęścia
Nie miał dobrej opinii, każdy go o coś winił
Gdy przechodził po ulicy, leciały też drwiny
Nie wierzył w swoją przyszłość, brakło pewności siebie
Umrze w samotności – miał wizję – w dużej biedzie
Raz gdy wracał z łupem, usłyszał awanturę
Zobaczył co pierwszy, poszło ciśnienie w górę
Szybki kop, kosa w bok, był sam a ich dwóch
Tamci w lekkim szoku, poszła wymiana słów
Dziewczyna się wyrwała, on krzyknął jej „spierdalaj”
Podniosła się z kolan, rozdygotana cała
Dobiegając do ulicy zerka co z chłopakiem
On sam na ich dwóch miał szansę raczej marne
[Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]