3000 by Koza Lyrics
Nie panikuj, bądź organiczny
Zrób sobie detoks, pohamuj schizy
Nie panikuj, niech płyną liczby
Zrób sobie przeciąg i wypij imbir
Gdy męczą paroksyzmy, pamiętaj - miej swój balkon
Miej swoje małe wyspy, miej swoje El Dorado
Świadomość wchłania zmysły, zmysły wchłaniają nagłość
Nie bądź zbyt infantylny, nie daj się zjeść powagą
Za oknami dalej pada, ale jestem w Portofino
Marihuana to szmata, ale mówi co nawinąć
Dotyka mnie czasem kontra, ale nigdy słaby widok
Rośnie obawa do światła i czuję się jak albinos
Goni mnie obcy zapach, budzę się codziennie w nowych światach
Wychodzę pogonić, potem wracam
Wszystko jest powoli, po co skakać?
Nie psuje faza mi się, nawet jeśli to nie powoduje wybuchów agresji
Noszę nową bluzę, ale stare grzechy, jestem ponoć głupcеm, lecz mam na to leki
Wcale niе jestem mądrzejszy, raz na miesiąc robię reset
Zapchane karty pamięci, a w portfelu tysiące peset
Nie panikuj, bądź organiczny
Zrób sobie detoks, pohamuj schizy
Nie panikuj, niech płyną liczby
Zrób sobie przeciąg i wypij imbir
Niepotrzebne mi VIP loże, potrzebny mi nowy dom
Obcy ludzie piszą do mnie, nawet nie wiem, czego chcą
Moi ludzie piszą do mnie, ale dzisiaj nie wychodzę
Wszystkie nieprzespane noce zmieniają się w klipy Björk
Jestem rozproszony byciem rozproszonym
Palę papierosy, aż mam w gardle komin
Tanie znajomości, tanie alkohole
Prawie nic nie złości mnie, już prawie jestem w sobie
Cały dzień czytam prozę i odrzucam parę ofert
Ja i Kuba jak Sergio Leone-Ennio Morricone
Jak tam u was, co tam słychać? Szczerze liczę, że jest dobrze
Puszczam to i znikam, pozdrowienia z roku 3000
Zrób sobie detoks, pohamuj schizy
Nie panikuj, niech płyną liczby
Zrób sobie przeciąg i wypij imbir
Gdy męczą paroksyzmy, pamiętaj - miej swój balkon
Miej swoje małe wyspy, miej swoje El Dorado
Świadomość wchłania zmysły, zmysły wchłaniają nagłość
Nie bądź zbyt infantylny, nie daj się zjeść powagą
Za oknami dalej pada, ale jestem w Portofino
Marihuana to szmata, ale mówi co nawinąć
Dotyka mnie czasem kontra, ale nigdy słaby widok
Rośnie obawa do światła i czuję się jak albinos
Goni mnie obcy zapach, budzę się codziennie w nowych światach
Wychodzę pogonić, potem wracam
Wszystko jest powoli, po co skakać?
Nie psuje faza mi się, nawet jeśli to nie powoduje wybuchów agresji
Noszę nową bluzę, ale stare grzechy, jestem ponoć głupcеm, lecz mam na to leki
Wcale niе jestem mądrzejszy, raz na miesiąc robię reset
Zapchane karty pamięci, a w portfelu tysiące peset
Nie panikuj, bądź organiczny
Zrób sobie detoks, pohamuj schizy
Nie panikuj, niech płyną liczby
Zrób sobie przeciąg i wypij imbir
Niepotrzebne mi VIP loże, potrzebny mi nowy dom
Obcy ludzie piszą do mnie, nawet nie wiem, czego chcą
Moi ludzie piszą do mnie, ale dzisiaj nie wychodzę
Wszystkie nieprzespane noce zmieniają się w klipy Björk
Jestem rozproszony byciem rozproszonym
Palę papierosy, aż mam w gardle komin
Tanie znajomości, tanie alkohole
Prawie nic nie złości mnie, już prawie jestem w sobie
Cały dzień czytam prozę i odrzucam parę ofert
Ja i Kuba jak Sergio Leone-Ennio Morricone
Jak tam u was, co tam słychać? Szczerze liczę, że jest dobrze
Puszczam to i znikam, pozdrowienia z roku 3000