O obrotach sfer niebieskich by Koszo Lyrics
[Verse 1: Koszo]
Był całkiem zwyczajny dzień, jeden z tych, w które nie żyjesz
Na ulicach nawet krew nie zostałaby na chwilę
Mam - w sobie kanał, możesz dać volume na wyżej
Ale ode mnie zależy co w nim w końcu usłyszycie
Miałem spoko sen tej nocy, był cholernie prawdziwy
W pewnym sensie dałbym rękę, że nie śniłem fikcji, yo
Ogarniam siebie, w oczach odbicie wczoraj
A że, chciwo patrzę na przyszłość to przemywa je woda
Jest dwunasta, ja na trzynastą w studio
Miałem nagrać kawałek, ale chuj mówi się trudno
Przeglądam sieć, piszę tekst - wiesz układam
Czytam, że kilku cwaniaków zabiło czternastolatka
No co za dramat i to jeszcze u mnie w mieście
A działo się to obok, wtedy robiłem na "strefie"
W sumie ustawiam się z kumplem, jest browar w planach
I idziemy gdzieś na szamę, bo znów nie zjadłem śniadania
[Verse 2: Koszo]
Jestem w zajebistym humorze i super
I czuje się jakbym mógł zrobić wiele w jedną sekundę
Rezygnujemy z browara i jak zwykle wporzo gadka
I mierzymy coraz wyżej #Manhattan
Na początek, skręcam w prawo, ta ulica ma twarz
Nie jeden z nas, potknął się o jej krawężnik nie raz, ej
Prawo studiujesz, sprawujesz albo je łamiesz
Albo szukasz w nim luk, choć żaden z Ciebie Skywalker
Czasami Johny Walker na stole, bo masz w kieszeni papier
Albo zmawiasz pacierz, wierzysz w lepszy koniec
Idę dalej, skręcam w lewo - bazar na mieście
Kontrabandy, bez podatków, co sprzedają ludzkie mięśnie
Chodzi o kształ fajki najki, albo o fajki z przemytu
Kilka klasyków na cd, przegranych kilka filmów
Tutaj ludzie mają ludzki wstręt - puste dłonie
W takim biegu, nie ma chwili by zatrzymać się na moment
[Verse 3: Koszo]
Idę dalej, od dłużej chwili biegnę jak palant
Na końcu drogi, chyba czeka jakaś szansa
Widzę siebie, ale jestem obok, a nie w środku
Świat pędzi w inną stronę, gdy znów napotykam opór
I znów napotykam wrogów, bo mam swój kawałek szczęścia
Ich szczęściem jest mój pech #kawaler do wzięcia
Dochodzę do celu, odbieram aviso z poczty
Dostaję jakąś paczkę, a w niej niebieskie sfery
Myślę sobie spoko, jak dla mnie niezły motyw
Dostaje olśnienia, jakby odkryłem coś #Kopernik
Na co mi ekskomunika, ciągle szukam i wierzę
One kręcą się wzajemnie, mnie przynajmniej kręcą nieźle
Nie siłą fizyczną, lecz siłą argumentu
Bez robienia protestów, moją dygresją się częstuj
Chcieli mówić nam o bólu, sami nie wiedzieli
Który świat to rzeczywistość? Wielkość źrenic #wyspa tajemnic
[Verse 4: Koszo]
Trzeba się spieszyć, ostrzyć zęby, by być bezpiecznym
Ludzie są bardziej dzicy, środowisko to matecznik
Taniec ciał niebieskich, bal gdzie parkiet nie jest równy
Nie jesteśmy już na równi, gramy o punkty
Tutaj wszystko jak na tacy - nie mieszając kościoła
Jeśli chodzi o kościół - nie znalazłem w nim Boga
Jakieś pięćset lat temu za tą gadkę bym spłonął
Lub nabity na pal bym nawijał "pierdole to" #Pono
Ja jestem z F do S, człowiek - poznaj ekipę
Choć dzisiaj rzadziej, się widzimy wszyscy razem
Nie bywam z kacem, i nie mam dziś planu raczej
Może rzucę coś na wachę, z kumplem pojeździmy autem
Podjedziemy po dziewczyny - czekją zawsze
Tak dobrze, że ją mam, co bym zrobił gdybym nie miał jej
Zmieniam temat, bo nie o tym chcę nawijać
Oto storytelling o tym jak to wszystko porozkminać
[Verse 5: Koszo]
Wbijam szpony w klaty wrogów, nie chcę lecieć obojętnie
Jestem zły na wszystko jedno, obojętność niszczy serce
Nie odczytasz mych wartości z tablic matematycznych
Możesz szacować, plus i minus, ale możesz zostać z niczym
Każda chwila dla mnie polem do popisu
Choćby chcieli nas doścignąć, strzelać do nas z karabinów
Tak łatwo ranić ludzi, znam nie jeden przypadek
Albo trzymasz za mnie kciuki albo pozdrawiasz mnie fuckiem
Albo masz to w dupie raczej, bo nie skumałeś jeszcze
Albo mam wypchaną kieszeń, albo pustą przestrzeń
Częściej to drugie, kurwa nie z mojej decyzji
Kiedyś wypcham sobie kieszeń podróżując jak Włóczykij
Nie robię z jointów klasyki - robię numery z klasą
Z dala od samozwańców - klasykami się staną, yo!
Wszystko się kręci tak jak obieg pieniędzy
W dupie się poprzewraca jeśli na nich nie siedzisz
[Verse 6: Koszo]
Dobra, widzę się z ziomkiem, on powija mnie na melanż
Choć już kręci mi się w głowie i czuje się jak ruletka
Ziom mi mówi, że ma pecha, bo pokłócił się ze swoją
I w ogóle ma ochotę wiesz najebać się za czworo
Przed wejściem do chaty wspominam, "wbijam na chwile"
Chwyta za klamkę jak w filmie - czar zaraz pryśnie
Przechodzę przez próg, paru gościu podpiera ściany
I mnie obcinają dziwnie jakbym został rozpoznany
Wiesz, jeden podbija i pyta czy ja to Koszo
I czy ja robię te rapsy, którymi jara się tak mocno
Strzał w dziesiątkę, i pytam co tam?
Bo nie wiem jak u Ciebie, jak dla mnie jest Kalifornia
Gość bierze mnie na lufę, potem skręca blanta
Choć dziś wyjątkowo piję, to chętnie z tobą zajaram
Potem znowu się wkręcam, robię prawie za Dj-a
Puszczam zwykle coś grubego i się bawi cały melanż
[Verse 7: Koszo]
Mam niezłą bekę - "gdybym wstał to bym upadł"
Ktoś z boku to usłyszał i skombinował mi towar
Wiesz.. mówię mu lekko lecz nie bawię się w odkurzacz
Chyba, że kręcimy blanta to spalimy go na pół brat
Zawinął bletkę, mówi, że już nie ma miejsca
Więc dostałem calaka, Koszo zachłanny jak bestia
Ja wypuszczam dym, a razem z nim - kłęby wrażeń
I nie dziw się, że patrzę na to już inaczej
Jest tu kilku mc's więc sobie stajemy w kółku
I każdy sobie rzuca na free - wersy o trunku
Gdzieś obok słyszę krzyki, ktoś wyrywa na siłę
I ten gościu dostał bilet, poproszony żeby wyszedł
Tak sobie myślę, wiesz jak dla mnie beka
Jak kurwa można z melanżu przed świtem wygnać człowieka
Lecimy dalej, to ten temat gdy chcesz znikać
Gdy chłopaki zaczynają dyskutować #Polityka
[Verse 8: Koszo]
Przemijamy z tematami, są tak szybkie jak blizkreig
Potem znów się powtarzamy i wracamy jak freezbie
Nigdy nie zrozumiem, mówią nigdy nie mów nigdy
Albo zawsze mówią zawsze, gdy chcą z mózgu zrobić papkę
Ej robi się później, chyba czwórka jest na tarczy
Myśle chyba czas już nastał żeby zawijać do chaty
Był całkiem zwyczajny dzień, jeden z tych, w które nie żyjesz
Na ulicach nawet krew nie zostałaby na chwilę, wiesz
Był całkiem zwyczajny dzień, jeden z tych, w które nie żyjesz
Na ulicach nawet krew nie zostałaby na chwilę
Mam - w sobie kanał, możesz dać volume na wyżej
Ale ode mnie zależy co w nim w końcu usłyszycie
Miałem spoko sen tej nocy, był cholernie prawdziwy
W pewnym sensie dałbym rękę, że nie śniłem fikcji, yo
Ogarniam siebie, w oczach odbicie wczoraj
A że, chciwo patrzę na przyszłość to przemywa je woda
Jest dwunasta, ja na trzynastą w studio
Miałem nagrać kawałek, ale chuj mówi się trudno
Przeglądam sieć, piszę tekst - wiesz układam
Czytam, że kilku cwaniaków zabiło czternastolatka
No co za dramat i to jeszcze u mnie w mieście
A działo się to obok, wtedy robiłem na "strefie"
W sumie ustawiam się z kumplem, jest browar w planach
I idziemy gdzieś na szamę, bo znów nie zjadłem śniadania
[Verse 2: Koszo]
Jestem w zajebistym humorze i super
I czuje się jakbym mógł zrobić wiele w jedną sekundę
Rezygnujemy z browara i jak zwykle wporzo gadka
I mierzymy coraz wyżej #Manhattan
Na początek, skręcam w prawo, ta ulica ma twarz
Nie jeden z nas, potknął się o jej krawężnik nie raz, ej
Prawo studiujesz, sprawujesz albo je łamiesz
Albo szukasz w nim luk, choć żaden z Ciebie Skywalker
Czasami Johny Walker na stole, bo masz w kieszeni papier
Albo zmawiasz pacierz, wierzysz w lepszy koniec
Idę dalej, skręcam w lewo - bazar na mieście
Kontrabandy, bez podatków, co sprzedają ludzkie mięśnie
Chodzi o kształ fajki najki, albo o fajki z przemytu
Kilka klasyków na cd, przegranych kilka filmów
Tutaj ludzie mają ludzki wstręt - puste dłonie
W takim biegu, nie ma chwili by zatrzymać się na moment
[Verse 3: Koszo]
Idę dalej, od dłużej chwili biegnę jak palant
Na końcu drogi, chyba czeka jakaś szansa
Widzę siebie, ale jestem obok, a nie w środku
Świat pędzi w inną stronę, gdy znów napotykam opór
I znów napotykam wrogów, bo mam swój kawałek szczęścia
Ich szczęściem jest mój pech #kawaler do wzięcia
Dochodzę do celu, odbieram aviso z poczty
Dostaję jakąś paczkę, a w niej niebieskie sfery
Myślę sobie spoko, jak dla mnie niezły motyw
Dostaje olśnienia, jakby odkryłem coś #Kopernik
Na co mi ekskomunika, ciągle szukam i wierzę
One kręcą się wzajemnie, mnie przynajmniej kręcą nieźle
Nie siłą fizyczną, lecz siłą argumentu
Bez robienia protestów, moją dygresją się częstuj
Chcieli mówić nam o bólu, sami nie wiedzieli
Który świat to rzeczywistość? Wielkość źrenic #wyspa tajemnic
[Verse 4: Koszo]
Trzeba się spieszyć, ostrzyć zęby, by być bezpiecznym
Ludzie są bardziej dzicy, środowisko to matecznik
Taniec ciał niebieskich, bal gdzie parkiet nie jest równy
Nie jesteśmy już na równi, gramy o punkty
Tutaj wszystko jak na tacy - nie mieszając kościoła
Jeśli chodzi o kościół - nie znalazłem w nim Boga
Jakieś pięćset lat temu za tą gadkę bym spłonął
Lub nabity na pal bym nawijał "pierdole to" #Pono
Ja jestem z F do S, człowiek - poznaj ekipę
Choć dzisiaj rzadziej, się widzimy wszyscy razem
Nie bywam z kacem, i nie mam dziś planu raczej
Może rzucę coś na wachę, z kumplem pojeździmy autem
Podjedziemy po dziewczyny - czekją zawsze
Tak dobrze, że ją mam, co bym zrobił gdybym nie miał jej
Zmieniam temat, bo nie o tym chcę nawijać
Oto storytelling o tym jak to wszystko porozkminać
[Verse 5: Koszo]
Wbijam szpony w klaty wrogów, nie chcę lecieć obojętnie
Jestem zły na wszystko jedno, obojętność niszczy serce
Nie odczytasz mych wartości z tablic matematycznych
Możesz szacować, plus i minus, ale możesz zostać z niczym
Każda chwila dla mnie polem do popisu
Choćby chcieli nas doścignąć, strzelać do nas z karabinów
Tak łatwo ranić ludzi, znam nie jeden przypadek
Albo trzymasz za mnie kciuki albo pozdrawiasz mnie fuckiem
Albo masz to w dupie raczej, bo nie skumałeś jeszcze
Albo mam wypchaną kieszeń, albo pustą przestrzeń
Częściej to drugie, kurwa nie z mojej decyzji
Kiedyś wypcham sobie kieszeń podróżując jak Włóczykij
Nie robię z jointów klasyki - robię numery z klasą
Z dala od samozwańców - klasykami się staną, yo!
Wszystko się kręci tak jak obieg pieniędzy
W dupie się poprzewraca jeśli na nich nie siedzisz
[Verse 6: Koszo]
Dobra, widzę się z ziomkiem, on powija mnie na melanż
Choć już kręci mi się w głowie i czuje się jak ruletka
Ziom mi mówi, że ma pecha, bo pokłócił się ze swoją
I w ogóle ma ochotę wiesz najebać się za czworo
Przed wejściem do chaty wspominam, "wbijam na chwile"
Chwyta za klamkę jak w filmie - czar zaraz pryśnie
Przechodzę przez próg, paru gościu podpiera ściany
I mnie obcinają dziwnie jakbym został rozpoznany
Wiesz, jeden podbija i pyta czy ja to Koszo
I czy ja robię te rapsy, którymi jara się tak mocno
Strzał w dziesiątkę, i pytam co tam?
Bo nie wiem jak u Ciebie, jak dla mnie jest Kalifornia
Gość bierze mnie na lufę, potem skręca blanta
Choć dziś wyjątkowo piję, to chętnie z tobą zajaram
Potem znowu się wkręcam, robię prawie za Dj-a
Puszczam zwykle coś grubego i się bawi cały melanż
[Verse 7: Koszo]
Mam niezłą bekę - "gdybym wstał to bym upadł"
Ktoś z boku to usłyszał i skombinował mi towar
Wiesz.. mówię mu lekko lecz nie bawię się w odkurzacz
Chyba, że kręcimy blanta to spalimy go na pół brat
Zawinął bletkę, mówi, że już nie ma miejsca
Więc dostałem calaka, Koszo zachłanny jak bestia
Ja wypuszczam dym, a razem z nim - kłęby wrażeń
I nie dziw się, że patrzę na to już inaczej
Jest tu kilku mc's więc sobie stajemy w kółku
I każdy sobie rzuca na free - wersy o trunku
Gdzieś obok słyszę krzyki, ktoś wyrywa na siłę
I ten gościu dostał bilet, poproszony żeby wyszedł
Tak sobie myślę, wiesz jak dla mnie beka
Jak kurwa można z melanżu przed świtem wygnać człowieka
Lecimy dalej, to ten temat gdy chcesz znikać
Gdy chłopaki zaczynają dyskutować #Polityka
[Verse 8: Koszo]
Przemijamy z tematami, są tak szybkie jak blizkreig
Potem znów się powtarzamy i wracamy jak freezbie
Nigdy nie zrozumiem, mówią nigdy nie mów nigdy
Albo zawsze mówią zawsze, gdy chcą z mózgu zrobić papkę
Ej robi się później, chyba czwórka jest na tarczy
Myśle chyba czas już nastał żeby zawijać do chaty
Był całkiem zwyczajny dzień, jeden z tych, w które nie żyjesz
Na ulicach nawet krew nie zostałaby na chwilę, wiesz