Upaść by Kleszcz i Kopruch Lyrics
Bo niby wpada światło, lecz chyba gdzieś po drodze wyblakło
Sufit jest zachmurzony, lecz niepokojąco łatwo
Mi na niego patrzeć, to prawdę mówiąc zbyt łatwe
Ale poprzeczka upada z moim upadkiem
Zmartwychwstania z każdym kolejnym są cięższe
Nie chcę, jeszcze nie teraz, drży wnętrze
Każde otarcie moich granic, moich zasad, drży...
I czuję jak poczucie winy wietrzy zapach krwi
Nie było nic, co bym mógł z tą winą zrobić
Gdy jeszcze wierzyłem w swą nieśmiertelność
Ale sposób przyszedł
Czekał w nieużywanych częściach mojej głowy
Przystrojony w miękkość, odziany w dystans i ciszę
Cisza nie jest zwyczajnym narkotykiem
Ale w każdej chwili moge ją odstawić - tak myślę
Mówią mi, bym ze strefy komfortu wyszedł
Lecz widzę jak rzadko miałem szansę być w niej
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Ten jeden raz
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Na jakiś czas
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Tyle, że najpierw
Położę coś miękkiego przed upadkiem
Bo chciałbym upaść, upaść, upaść
A ty mi wskaż
Gdzie mam upaść, upaść, upaść
Ten jeden raz
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Tyle, że najpierw
Położę coś miękkiego przed upadkiem
Czas piasek odlicza w klepsydrze życia
Masz ją przy sobie cały czas
Nie możesz zatrzymać jej
Nie da się obrócić, nie
Czasami jęczę, za rzadko klęczę
Jestem jak muszka w sieci pajęczej
Utknąłem w pułapce myśli strasznych
Myśli własnych, pewnie też je znasz ty
Daj mi zastrzyk, za dużo, wszystko złe
Za oknem słońce - zakłóca je depresja w tle
Tracę sygnał, gubię fale, tracę zasięg, idę dalej
Błądzę ciągle, błądzę stale, wiem nie piję - dziś mi nalej
Jestem jak ryba poza wodą, która pragnie pływać
Jak uwięziona pszczoła którą oszukuje szyba
Bzzz jak ćma zagubiona, która pomyliła księżyc z lampą
Teraz kona
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Ten jeden raz
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Na jakiś czas
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Tyle, że najpierw
Położę coś miękkiego przed upadkiem
Bo chciałbym upaść, upaść, upaść
A ty mi wskaż
Gdzie mam upaść, upaść, upaść
Ten jeden raz
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Tyle, że najpierw
Położę coś miękkiego przed upadkiem
Chciałbym być sobą, tylko być sobą jeszcze
Duchy przeszłe spacerują po albumach
Wraca nieśmiałość, wciąż próbuję
Czy to się jeszcze może udać?
Duma, stara wdowa na fotelu przed farelą
Bohatera buty w dziurach, obok mapy z atramentem
Przetarte szlaki, które zaklęcie? Dalej to samo
Coś znowu muszę, by czegoś nie stracić
A gdyby tak zatrzymać czas, zatrzymać świat?
Choć bardzo chciałem - to się nie udało
Walka trwa nadal, trzynaście lat się stało, ot tak
Jak na trzy dekady i dwa
To fałszywe zegary wciąż wrabiają czas
Oczy zakrywają, ciuciubabka - coraz szybciej gnasz
A mały Matthew? Dalej goni go berek
Dość, pozwól być sobą, bagażu traum
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Ten jeden raz
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Na jakiś czas
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Tyle, że najpierw
Położę coś miękkiego przed upadkiem
Bo chciałbym upaść, upaść, upaść
A ty mi wskaż
Gdzie mam upaść, upaść, upaść
Ten jeden raz
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Tyle, że najpierw
Położę coś miękkiego przed upadkiem
Sufit jest zachmurzony, lecz niepokojąco łatwo
Mi na niego patrzeć, to prawdę mówiąc zbyt łatwe
Ale poprzeczka upada z moim upadkiem
Zmartwychwstania z każdym kolejnym są cięższe
Nie chcę, jeszcze nie teraz, drży wnętrze
Każde otarcie moich granic, moich zasad, drży...
I czuję jak poczucie winy wietrzy zapach krwi
Nie było nic, co bym mógł z tą winą zrobić
Gdy jeszcze wierzyłem w swą nieśmiertelność
Ale sposób przyszedł
Czekał w nieużywanych częściach mojej głowy
Przystrojony w miękkość, odziany w dystans i ciszę
Cisza nie jest zwyczajnym narkotykiem
Ale w każdej chwili moge ją odstawić - tak myślę
Mówią mi, bym ze strefy komfortu wyszedł
Lecz widzę jak rzadko miałem szansę być w niej
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Ten jeden raz
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Na jakiś czas
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Tyle, że najpierw
Położę coś miękkiego przed upadkiem
Bo chciałbym upaść, upaść, upaść
A ty mi wskaż
Gdzie mam upaść, upaść, upaść
Ten jeden raz
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Tyle, że najpierw
Położę coś miękkiego przed upadkiem
Czas piasek odlicza w klepsydrze życia
Masz ją przy sobie cały czas
Nie możesz zatrzymać jej
Nie da się obrócić, nie
Czasami jęczę, za rzadko klęczę
Jestem jak muszka w sieci pajęczej
Utknąłem w pułapce myśli strasznych
Myśli własnych, pewnie też je znasz ty
Daj mi zastrzyk, za dużo, wszystko złe
Za oknem słońce - zakłóca je depresja w tle
Tracę sygnał, gubię fale, tracę zasięg, idę dalej
Błądzę ciągle, błądzę stale, wiem nie piję - dziś mi nalej
Jestem jak ryba poza wodą, która pragnie pływać
Jak uwięziona pszczoła którą oszukuje szyba
Bzzz jak ćma zagubiona, która pomyliła księżyc z lampą
Teraz kona
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Ten jeden raz
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Na jakiś czas
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Tyle, że najpierw
Położę coś miękkiego przed upadkiem
Bo chciałbym upaść, upaść, upaść
A ty mi wskaż
Gdzie mam upaść, upaść, upaść
Ten jeden raz
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Tyle, że najpierw
Położę coś miękkiego przed upadkiem
Chciałbym być sobą, tylko być sobą jeszcze
Duchy przeszłe spacerują po albumach
Wraca nieśmiałość, wciąż próbuję
Czy to się jeszcze może udać?
Duma, stara wdowa na fotelu przed farelą
Bohatera buty w dziurach, obok mapy z atramentem
Przetarte szlaki, które zaklęcie? Dalej to samo
Coś znowu muszę, by czegoś nie stracić
A gdyby tak zatrzymać czas, zatrzymać świat?
Choć bardzo chciałem - to się nie udało
Walka trwa nadal, trzynaście lat się stało, ot tak
Jak na trzy dekady i dwa
To fałszywe zegary wciąż wrabiają czas
Oczy zakrywają, ciuciubabka - coraz szybciej gnasz
A mały Matthew? Dalej goni go berek
Dość, pozwól być sobą, bagażu traum
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Ten jeden raz
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Na jakiś czas
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Tyle, że najpierw
Położę coś miękkiego przed upadkiem
Bo chciałbym upaść, upaść, upaść
A ty mi wskaż
Gdzie mam upaść, upaść, upaść
Ten jeden raz
Chciałbym upaść, upaść, upaść
Tyle, że najpierw
Położę coś miękkiego przed upadkiem