Scenariusz by Kimer Lyrics
Kimer:
Ja to ten typ co
Nie chce pracować wbrew woli od zmierzchu do świtu
Pierdoli go świat celebrytów
Do celu powoli, bo leniwy
I czujny na gnoi co chcieliby tu z siebie idoli robić
I boli to dziś, kłody rzucają no i po nich chodzić masz
I kopią dołki, dalej do szczytu im niż do podłogi
Potykasz się jeden raz w życiu to zaraz się wszystko rozprzestrzeni z hukiem
Pluje na siedzących w ukryciu co czują się zawsze tacy pewni w grupie
Mam parę emocji na zbyciu i może nie hajsu, ale chwil nie kupie
Szczególnie jak robisz coś durnie to mają za głupie, bo głównie to siedzą na dupie
Wciąż zachowanie niewyrachowane chodź już się nie kładę do wyra nad ranem
Kiedyś intencje nad wyraz chowane na szczęście to wyratowane
Kiedy opadnie ego ostatnie po patrzę w niebo dokładnie
Mając namiastkę czegoś dosadnie złego mosty ważne, że płoną ładnie
Dasz tu radę to budzi ich niesmak
Mam uwagę na ludzi i miejsca
Zaufanie szybko studzi serca
Rany chowane daje tu dziś w wersach
Gotów na ten stan rzeczy
Wiem, że nie jestem sam przeczyć
Nie chce lecz sobie zawdzięczam
Że zapał nie skończył przez fobie na deskach
Scenariusze między ciszą a rozgłosem tam
Nie wiem ile ich mam
Tnę arkusze gdzieś w pourywanych kartkach
Których stworzyłem sam. X2
Znowu rano odmula mnie kawa chodź czarna to najlepiej umysł rozjaśnia
Trochę szaro w tym kraju to dramat nie wiem gdzie podziała się tu wyobraźnia
Nie mam w rękawie asa chodź jest jedna dama
I to moja karta podziału i grupy od dawna oparte te stówy o farta
Teoria o dumy oparta
Zdanie masz inne od wszystkich
Nawet masz bliznę od bliskich
Ukłony w podzięce za pomocą czystki
Otworzyłem serce by zamykać pyski
Grawitacja ciągła kontrola
Ludzie z góry i ich racja odgrywana rola
Powszechna nietolerancja głęboko zakorzeniona
Ciągła stagnacja marzenie zemści się za to, że kona
I nie wiem czy mnie krewni winią, że wóda i browar a nie krew i wino
Jedno jest pewne, że nie pewni giną
Chcę wjechać konkretnie wiem, że te dni miną
Każdy mówi to nie film, a przecież tylu z nich kończy na planach
Scenariusz zmienia się ja razem z nim
Nowy epizod rozpoczynam z rana
Chodź potykam zaraz się wzloty mam nadal
I nie tracę dalej ochoty tak składać
Oni wzrok utkwiony w zegarach
Nie odwali roboty za nich sam zamiar
Ja to ten typ co
Nie chce pracować wbrew woli od zmierzchu do świtu
Pierdoli go świat celebrytów
Do celu powoli, bo leniwy
I czujny na gnoi co chcieliby tu z siebie idoli robić
I boli to dziś, kłody rzucają no i po nich chodzić masz
I kopią dołki, dalej do szczytu im niż do podłogi
Potykasz się jeden raz w życiu to zaraz się wszystko rozprzestrzeni z hukiem
Pluje na siedzących w ukryciu co czują się zawsze tacy pewni w grupie
Mam parę emocji na zbyciu i może nie hajsu, ale chwil nie kupie
Szczególnie jak robisz coś durnie to mają za głupie, bo głównie to siedzą na dupie
Wciąż zachowanie niewyrachowane chodź już się nie kładę do wyra nad ranem
Kiedyś intencje nad wyraz chowane na szczęście to wyratowane
Kiedy opadnie ego ostatnie po patrzę w niebo dokładnie
Mając namiastkę czegoś dosadnie złego mosty ważne, że płoną ładnie
Dasz tu radę to budzi ich niesmak
Mam uwagę na ludzi i miejsca
Zaufanie szybko studzi serca
Rany chowane daje tu dziś w wersach
Gotów na ten stan rzeczy
Wiem, że nie jestem sam przeczyć
Nie chce lecz sobie zawdzięczam
Że zapał nie skończył przez fobie na deskach
Scenariusze między ciszą a rozgłosem tam
Nie wiem ile ich mam
Tnę arkusze gdzieś w pourywanych kartkach
Których stworzyłem sam. X2
Znowu rano odmula mnie kawa chodź czarna to najlepiej umysł rozjaśnia
Trochę szaro w tym kraju to dramat nie wiem gdzie podziała się tu wyobraźnia
Nie mam w rękawie asa chodź jest jedna dama
I to moja karta podziału i grupy od dawna oparte te stówy o farta
Teoria o dumy oparta
Zdanie masz inne od wszystkich
Nawet masz bliznę od bliskich
Ukłony w podzięce za pomocą czystki
Otworzyłem serce by zamykać pyski
Grawitacja ciągła kontrola
Ludzie z góry i ich racja odgrywana rola
Powszechna nietolerancja głęboko zakorzeniona
Ciągła stagnacja marzenie zemści się za to, że kona
I nie wiem czy mnie krewni winią, że wóda i browar a nie krew i wino
Jedno jest pewne, że nie pewni giną
Chcę wjechać konkretnie wiem, że te dni miną
Każdy mówi to nie film, a przecież tylu z nich kończy na planach
Scenariusz zmienia się ja razem z nim
Nowy epizod rozpoczynam z rana
Chodź potykam zaraz się wzloty mam nadal
I nie tracę dalej ochoty tak składać
Oni wzrok utkwiony w zegarach
Nie odwali roboty za nich sam zamiar