KaMeR - Walka na spojrzenia z człowiekiem o martwych oczach ... by Kamerzysta Lyrics
Od dawna wyjebane mam na wszelkie znajomości
Na kumpli i te wszystkie przyjaźnie bez przyszłości
Zobacz jak jest tu przyjemnie, kolejny most płonie
Zapraszam Cię na niego, ostatni raz się skłonie
Wypierdalam w skronie każdą jedną linijką
Chcę poczuć się wolny i to w sumie wszystko
Zaproś na ognisko, powiedz jak bardzo jest fajnie
Potem wbij mi nóż w plecy, jeśli miejsce znajdziesz
Uczucia niby skrajne, pewnie i tak nie zrozumiesz
Bo swą dobroć zakopałeś na dnie jednej z pustych trumien
Krzyku już nie tłumie, co upadek nowe słowo
Zapisałem całą księge tysiącstronicową
Jakbym był sową, w nocy wciąż otwarte oczy
Za dnia stale są zamknięte, chociaż krzyczą POMOCY!
Nikt nie usłyszy, każdy ma to w dupie
Bo tak jest wygodniej, wszystko przecież super
Po co się zadręczać innych ludzi problemami?
Właśnie przez takie myślenie zwykle zostajemy sami
I nie mów znów że przejdzie, że muszę dać radę
Pochowałem już wszystko, nawet odwagę
Dlatego się boję tego co przyniesie jutro
Lepiej niech wcale nie wschodzi, mówi się trudno
Ktoś przychodzi, ktoś odchodzi, ja ciągle tutaj zostaję
Nie chcę widzieć tego co sam kiedyś zrujnowałem
Prawie się nabrałem na twoje fałszywe słowa
Dla mnie tacy jak Ty już za życia leżą w grobach
Ale co mi po tych wersach, boli mnie znów głowa
Dawno temu odpuściłem choć się mogłem dostosować
Pogarda w Twoim głosie zadawała często rany
Lecz znalazłem panaceum, jestem już niepokonany
Nie obchodzi mnie co się teraz z Tobą stanie
Mogliśmy to przejść razem, lecz inaczej przewidziane
Morze martwe nas zabiło, czerwone zalało krwią
Czarne głowę upodliło, pozostał sam swąd
Podciąłeś nam skrzydła, niczym ikar upadliśmy
Niby razem, lecz osobno, gdzie indziej się rozbiliśmy
Na nowo powstaliśmy, rozłączył ocean łez
Nigdy tego nie pojąłem, kurewsko smutno, wiesz?
Ja prawie jak pies, krążę wciąż za swym ogonem
Zamiast spojrzeć gdzieś do przodu, co jest za nieboskłonem
Zastanawiam się nad sensem, brakuje odpowiedzi
Czasami po prostu nie wiem co w głowie mi siedzi
Żadnej z nikąd podpowiedzi, telefon do przyjaciela
No tak, zapomniałem, mam dość cierpienia . .
I dobrze to wiem, rozumiem doskonale
Chociaż mi się wydawało, że w sercu mam skałe
To jest bardzo ciekawe, życie wielkim paradoksem
Chciałbym poznać tą sztukę nie przejmowania się losem
Mam coś czego nie mam, czuję puls chociaż nie żyję
Nic nie mogę zaplanować bo wiem, że i tak nie wyjdzie
Beznamiętnie i do przodu, cóż tak życie nauczyło
Chociaż nie wiem dokładnie kiedy się tak pokurwiło
Myśli wszystkie zabiło jednym celnym uderzeniem
Teraz precz bo mnie nie ma, zostało same wkurwienie
Jak przez zero dzielenie, nie da się kurwa rozumiesz?
Przejść całego tego życia bez wizji stosu trumien
Dzień w dzień wciąż te same marne de javu
Chociaż w sumie nie wiem, może to się tylko śni
Lecą dalej dni, wciąż kolejny i następne
Ciągle dookoła słyszę "odpuść, życie jest piękne"
A ja dalej muszę tkwić w tym stanie niemej pustki
Wciągnij kurwa i zapomnij, posypane białe szóstki
Na kumpli i te wszystkie przyjaźnie bez przyszłości
Zobacz jak jest tu przyjemnie, kolejny most płonie
Zapraszam Cię na niego, ostatni raz się skłonie
Wypierdalam w skronie każdą jedną linijką
Chcę poczuć się wolny i to w sumie wszystko
Zaproś na ognisko, powiedz jak bardzo jest fajnie
Potem wbij mi nóż w plecy, jeśli miejsce znajdziesz
Uczucia niby skrajne, pewnie i tak nie zrozumiesz
Bo swą dobroć zakopałeś na dnie jednej z pustych trumien
Krzyku już nie tłumie, co upadek nowe słowo
Zapisałem całą księge tysiącstronicową
Jakbym był sową, w nocy wciąż otwarte oczy
Za dnia stale są zamknięte, chociaż krzyczą POMOCY!
Nikt nie usłyszy, każdy ma to w dupie
Bo tak jest wygodniej, wszystko przecież super
Po co się zadręczać innych ludzi problemami?
Właśnie przez takie myślenie zwykle zostajemy sami
I nie mów znów że przejdzie, że muszę dać radę
Pochowałem już wszystko, nawet odwagę
Dlatego się boję tego co przyniesie jutro
Lepiej niech wcale nie wschodzi, mówi się trudno
Ktoś przychodzi, ktoś odchodzi, ja ciągle tutaj zostaję
Nie chcę widzieć tego co sam kiedyś zrujnowałem
Prawie się nabrałem na twoje fałszywe słowa
Dla mnie tacy jak Ty już za życia leżą w grobach
Ale co mi po tych wersach, boli mnie znów głowa
Dawno temu odpuściłem choć się mogłem dostosować
Pogarda w Twoim głosie zadawała często rany
Lecz znalazłem panaceum, jestem już niepokonany
Nie obchodzi mnie co się teraz z Tobą stanie
Mogliśmy to przejść razem, lecz inaczej przewidziane
Morze martwe nas zabiło, czerwone zalało krwią
Czarne głowę upodliło, pozostał sam swąd
Podciąłeś nam skrzydła, niczym ikar upadliśmy
Niby razem, lecz osobno, gdzie indziej się rozbiliśmy
Na nowo powstaliśmy, rozłączył ocean łez
Nigdy tego nie pojąłem, kurewsko smutno, wiesz?
Ja prawie jak pies, krążę wciąż za swym ogonem
Zamiast spojrzeć gdzieś do przodu, co jest za nieboskłonem
Zastanawiam się nad sensem, brakuje odpowiedzi
Czasami po prostu nie wiem co w głowie mi siedzi
Żadnej z nikąd podpowiedzi, telefon do przyjaciela
No tak, zapomniałem, mam dość cierpienia . .
I dobrze to wiem, rozumiem doskonale
Chociaż mi się wydawało, że w sercu mam skałe
To jest bardzo ciekawe, życie wielkim paradoksem
Chciałbym poznać tą sztukę nie przejmowania się losem
Mam coś czego nie mam, czuję puls chociaż nie żyję
Nic nie mogę zaplanować bo wiem, że i tak nie wyjdzie
Beznamiętnie i do przodu, cóż tak życie nauczyło
Chociaż nie wiem dokładnie kiedy się tak pokurwiło
Myśli wszystkie zabiło jednym celnym uderzeniem
Teraz precz bo mnie nie ma, zostało same wkurwienie
Jak przez zero dzielenie, nie da się kurwa rozumiesz?
Przejść całego tego życia bez wizji stosu trumien
Dzień w dzień wciąż te same marne de javu
Chociaż w sumie nie wiem, może to się tylko śni
Lecą dalej dni, wciąż kolejny i następne
Ciągle dookoła słyszę "odpuść, życie jest piękne"
A ja dalej muszę tkwić w tym stanie niemej pustki
Wciągnij kurwa i zapomnij, posypane białe szóstki