Song Page - Lyrify.me

Lyrify.me

Pustka by Kafar Dixon37 Lyrics

Genre: rap | Year: 2020

[Zwrotka 1: Kafar Dixon37]
Zbudził mnie taki sen, że nawet go nie przytoczę
Wstałem zjeść, słyszę, dzieje się pod blokiem
Lato '06 i te twarze z okien
Znowu czyjąś krew miałem tuż nad okiem
Czas beznadziei i miłości i radości
Żaden hajs i melanż nigdy ich nie zastąpi
Pękło coś wtedy we mnie jak chodnik
I sam nie wiedziałem jak to się skończy
Czasy świetności, ekipa się rozrasta
"Lot Na Całe Życie" atakuje miasta
W głośnikach Chada, Molesta, ZIP
A ja ciągle czuję, że ucieka życie
Ze mnie, z braciaka, z najbliższych osób
Jak znaleźć sposób i nie słuchać głosów
Nagle wszystko mija przez jedną osóbkę
Dwoma słowami wypełniła pustkę (kocham cię)

[Zwrotka 2: Intruz]
Płacząca matula przeklinająca codzienność
Pierwszy raz sprawiła, że nie chciałem się uśmiechnąć
Ciągle rosnąca góra żył, które wypruła
Łysek z pokładu Idy to nie konik na biegunach
Cieszy mnie twój ubaw, ja gówna nie puszczę w obieg
Pustka, skurwysynu, to mój życiowy dorobek
Chciała zabrać oddech, czekała aż zamilknę
Zmuszała do płaczu, gdy spędzałem sam wigilię
W kieszeni siedziała aż ją stamtąd wyjebałem
Może gdyby nie Slums Attack to użalałbym się dalej
Pierdolę wasze kanały, bo niczego mi nie dały
Tamte dla dzieciaków, dziwko, nie dla kociej wiary
Jak Kafar ten bit moje serce wypełniła
Przeszkadzała mi, c'est la vie, moja miła
W końcu przyszło to coś, na co czekałem te lata
Znikła, kiedy pierwszy raz powiedział do mnie: „Tata”
[Zwrotka 3: RUM]
Tak sobie rozkminiam, już na oczach nie mam mydła
Na pozór rodzina, pustka w sercu, piękna willa
Dziury tej nie zatkasz żadnym tanim szmelcem
To dzisiaj pamiętam, wjazd, kiedy jechałem w ER-ce
W mefedronie nosek przez złamane serce nie chcę
Toksycznych osób, co zanieczyszczą powietrze
Popełniam błędy, wnioski sam tutaj wyciągam
A życie toczy się szybciej niż fury po rondach
Pustka, łuska, uczuciami ją przebijam
Na inwalidzkich wózkach z uśmiechem ludzie to siła
Wzrok mojego syna przysparza mnie o ciarki
A dom to schron, mój całodobowy parking
Mam zajawki od groma, dymów pełen kontener
Łatwość słowna wymowna, niepotrzebny debel
Jestem niczym Eden pośród stada kruków
Dla pieniędzy się nie zmienię, RUM z chamskiego bruku

[Zwrotka 4: TPS]
Czasem nic nie czuję jakbym klapki miał na oczach
Ciemność, odbicie przeszłości na bloklach
Sny prorocze miewam, nagle budzę się spocony
Przepaść, w nią spadam, nożem trafiony
Z oczu nie wyczytasz nic, tylko jest pustka
Jak w wilka się zmieniam i jeżdżę po oszustach
Pobudka, czas leci, krzywdą nie wzruszony
Jeśli ktoś zasłużył na nią, czyli cel trafiony
Dotyka mnie smutek jak mowa jest o dzieciach
Dla swoich zrobię wszystko, choćby ciężki był plecak
Nie rozumiem jak to jest zrobić syna i uciekać
Przed obowiązkami, zamiast chować na człowieka
Powieka się nie zamknie, dopiero jak wykonam
Misje codziennie w legal trza pompować
Ręka nawet nie drgnie jak zabiera mi to dużo
Żaden pusty człowiek nie zrozumie tego, trudno