Rejonowa psychiatria by Kaczor BRS Lyrics
[Zwrotka 1: Słoń]
To była noc długich nosów, chłopcy pili łyżkę
Diler się wypukał z prochu, lecz dopki były czynne
Jeden z nich dziś kipnie, siedemnaście lat ma
Ukryta wada serca, zawał, wywinięte białka
Rejonowa psychiatria, ziomek witam w mieście
Życie jak cesarski skorpion kolec wbija w serce
Ktoś dziś łyka emke, ktoś zwiedza agencję
Ktoś z ranami kutymi walczy o życie w karetce
Xanax na recepcie, ciężko mózg wyprany
Pizdy z Instagramka, nastoletnie kurtyzany
Jeśli szukasz wśród nich damy, wiernej i potulnej
To prędzej w wiosce Amiszów podładujesz komórkę
Ten burdel któregoś dnia spłonie
Wersy bardziej gorzkie niż wymioty bez lukru jak Moët
Nie mieszczę się w kanonie, wbijam pałę w tą ich normę
Powiedz jak mam być potulny, jeśli światem rządzi obłęd
[Zwrotka 2: Kaczor BRS]
Rejonowa psychiatria, nosem zawijam maszka
Fajnie gdybyś usiadła, słuchaj jak rucha karma
Rymy mocne jak buchy, (?) poduchy
Na rurze spocone kurwy, piguły lecą do wódki
Nie wypije, nie zapale to nie zasnę
Kosa kuje za pazuchą a ja tańczę
Po bandzie na rewiry, ostre wiry
Wzburzone domowe miry, zajebani na kobiercach
Pod bramówą nie ma piłki, za to czuć smażoną koke
Klei ręka się do wity, chemicznie dłonie spocone
Powiedz Boże jak to będzie, w lufie gruda zacha smaży
Za chmury przecina tercet, o czym marzy Adaś mały
Rany nie goją na ciele, nie modlą się już w niedziele
Jak tam trzyma się twój beret, kręci trzy czwarte ten szelest
Astygmata dłonie smaży, osuwa zboczony teren
Krew cieknie pośród witraży, z patologii pozdro wszyscy
Aby Bóg nad nami czuwał, narkotyki robią czystki
A rolka czaszkę znieczula, podaj dalej, że się wiedzie
I rap polski robi czystki, psychopatycznym terenie
Pośród grobów i modlitwy
[Zwrotka 3: Jongmen]
Ati, dwa, tri
Jedną dziurę zatykasz, nie David Copperfield
A proszek znika, pod kartą tyka - gruda
Liczysz na cuda - jebać narkotyki, w tych czasach się nie uda
Na klawiszu kurwa, ośmiu typa fanty
Lepiej byś się urwał, nim zjedziesz za majty
Ostra krawędź, kanty to gładki życia kształt
Po raz kolejny trafia piłka na out
Za lat kilka czas start, tak toczy się życie
Chłopak się stoczycie jak plastikowy kołpak
(?) nie polskie kurwa disco, marne jak ruskie porno
Mówisz, że wszystko wolno, wszystko niby jest dla ludzi
Jeszcze jedno, dilowanie rąk nie brudzi
Zarobek przelicza orle przez całą noc
Parę dych za torbę, lata za marny klops
I za ten marny sos ktoś tu zajebie szpagat
Któryś założy krawat no i skończy się zabawa
Odwyki, pikawa, trawa nazwie Cię siłą
Znów za dużo fufu, czy znowu ślepa miłość
Mówię o tym co zgniło dawno, padliną daje
Choć chciałbym, to nie opowiadam bajek
To była noc długich nosów, chłopcy pili łyżkę
Diler się wypukał z prochu, lecz dopki były czynne
Jeden z nich dziś kipnie, siedemnaście lat ma
Ukryta wada serca, zawał, wywinięte białka
Rejonowa psychiatria, ziomek witam w mieście
Życie jak cesarski skorpion kolec wbija w serce
Ktoś dziś łyka emke, ktoś zwiedza agencję
Ktoś z ranami kutymi walczy o życie w karetce
Xanax na recepcie, ciężko mózg wyprany
Pizdy z Instagramka, nastoletnie kurtyzany
Jeśli szukasz wśród nich damy, wiernej i potulnej
To prędzej w wiosce Amiszów podładujesz komórkę
Ten burdel któregoś dnia spłonie
Wersy bardziej gorzkie niż wymioty bez lukru jak Moët
Nie mieszczę się w kanonie, wbijam pałę w tą ich normę
Powiedz jak mam być potulny, jeśli światem rządzi obłęd
[Zwrotka 2: Kaczor BRS]
Rejonowa psychiatria, nosem zawijam maszka
Fajnie gdybyś usiadła, słuchaj jak rucha karma
Rymy mocne jak buchy, (?) poduchy
Na rurze spocone kurwy, piguły lecą do wódki
Nie wypije, nie zapale to nie zasnę
Kosa kuje za pazuchą a ja tańczę
Po bandzie na rewiry, ostre wiry
Wzburzone domowe miry, zajebani na kobiercach
Pod bramówą nie ma piłki, za to czuć smażoną koke
Klei ręka się do wity, chemicznie dłonie spocone
Powiedz Boże jak to będzie, w lufie gruda zacha smaży
Za chmury przecina tercet, o czym marzy Adaś mały
Rany nie goją na ciele, nie modlą się już w niedziele
Jak tam trzyma się twój beret, kręci trzy czwarte ten szelest
Astygmata dłonie smaży, osuwa zboczony teren
Krew cieknie pośród witraży, z patologii pozdro wszyscy
Aby Bóg nad nami czuwał, narkotyki robią czystki
A rolka czaszkę znieczula, podaj dalej, że się wiedzie
I rap polski robi czystki, psychopatycznym terenie
Pośród grobów i modlitwy
[Zwrotka 3: Jongmen]
Ati, dwa, tri
Jedną dziurę zatykasz, nie David Copperfield
A proszek znika, pod kartą tyka - gruda
Liczysz na cuda - jebać narkotyki, w tych czasach się nie uda
Na klawiszu kurwa, ośmiu typa fanty
Lepiej byś się urwał, nim zjedziesz za majty
Ostra krawędź, kanty to gładki życia kształt
Po raz kolejny trafia piłka na out
Za lat kilka czas start, tak toczy się życie
Chłopak się stoczycie jak plastikowy kołpak
(?) nie polskie kurwa disco, marne jak ruskie porno
Mówisz, że wszystko wolno, wszystko niby jest dla ludzi
Jeszcze jedno, dilowanie rąk nie brudzi
Zarobek przelicza orle przez całą noc
Parę dych za torbę, lata za marny klops
I za ten marny sos ktoś tu zajebie szpagat
Któryś założy krawat no i skończy się zabawa
Odwyki, pikawa, trawa nazwie Cię siłą
Znów za dużo fufu, czy znowu ślepa miłość
Mówię o tym co zgniło dawno, padliną daje
Choć chciałbym, to nie opowiadam bajek