Na chodniku by KILASTY Lyrics
1.Do życia nawiązywać, nowe kontakty - nie bardzo
Do buntu nawoływać, bo nie widzą jak tu gardzą
Ile mam ukrywać, tyle trupów już pod szafą
Gdzie mam je upychać, jak w tej szafie rośnie radość
Z krawędzi chcą spychać a sami sobie nie radzą
Działam, a nie pytam - ja porywczy jak tornado
Każde z pytań za to, rodzi kolejne, nie warto
Każdy znika w marność, gdy schodzi to widzi światło
Gdy na Ciebie padło, to kurwa, Cie zrazi bardzo
Pęka to zwierciadło, nieszczęście zmorą cmentarną
Chciałeś tu się targnąć, a nie zgadzało się sianko
Chciałeś znów się szarpnąć i rozbiłeś związek z panną
Życie marną karmą, byle przeżyć w wielkim głodzie
Dżungli prawo kastą, a Ty już nie stój już na drodze
Zrozumiałem dawno, od zwierząt się uczę człowiek
Przegryzam Ci gardło, mam instynkt przetrwania w sobie
Ref. na chodniku tyle zła napotykam
Na wzór shitu, innego gówna nie widać (haaa!)
Weź pokwituj, powiedz że tego nie widać
Dla naszych wygód, morduje się tu po cichu - bywa
2.To jest moja płyta, grobowa jak moja mina
Wybucham, gdy zdycham, nabombiony u šahīd'a
Zło czyha, jak mam kochać nad wyraz, gdy cisza?
Świątynia - oczyszczam znów z grzechU LICA
Perspektywa zaburza odbicia mego oblicza
Kim jestem? I na ile chcę życia?
Obliczyć się nie da chyba, nie mam kurwa wzorów
Bo jestem nieobliczalny ziomuś, a ty pomnóż
Dobro dla mnie to ułamek spokoju
Odkąd zgubiłem drogę do domu
Potknąć, nieraz musiałem znowu
By dotknąć, świat nieznany dotąd bogu
W krainie nałogu każdy oddany jak przedmiot
W tych gęstwinach smogu czuć obawy, a nie lekkość
Nie odgonisz smrodu, ciągnie się przez naszą wieczność
Jak zachować rozum, kiedy piorą nawet przeszłość (szmaty!)
Ref. na chodniku tyle zła napotykam
Na wzór shitu, innego gówna nie widać (haaa!)
Weź pokwituj, powiedz że tego nie widać
Dla naszych wygód, morduje się tu po cichu - bywa
Do buntu nawoływać, bo nie widzą jak tu gardzą
Ile mam ukrywać, tyle trupów już pod szafą
Gdzie mam je upychać, jak w tej szafie rośnie radość
Z krawędzi chcą spychać a sami sobie nie radzą
Działam, a nie pytam - ja porywczy jak tornado
Każde z pytań za to, rodzi kolejne, nie warto
Każdy znika w marność, gdy schodzi to widzi światło
Gdy na Ciebie padło, to kurwa, Cie zrazi bardzo
Pęka to zwierciadło, nieszczęście zmorą cmentarną
Chciałeś tu się targnąć, a nie zgadzało się sianko
Chciałeś znów się szarpnąć i rozbiłeś związek z panną
Życie marną karmą, byle przeżyć w wielkim głodzie
Dżungli prawo kastą, a Ty już nie stój już na drodze
Zrozumiałem dawno, od zwierząt się uczę człowiek
Przegryzam Ci gardło, mam instynkt przetrwania w sobie
Ref. na chodniku tyle zła napotykam
Na wzór shitu, innego gówna nie widać (haaa!)
Weź pokwituj, powiedz że tego nie widać
Dla naszych wygód, morduje się tu po cichu - bywa
2.To jest moja płyta, grobowa jak moja mina
Wybucham, gdy zdycham, nabombiony u šahīd'a
Zło czyha, jak mam kochać nad wyraz, gdy cisza?
Świątynia - oczyszczam znów z grzechU LICA
Perspektywa zaburza odbicia mego oblicza
Kim jestem? I na ile chcę życia?
Obliczyć się nie da chyba, nie mam kurwa wzorów
Bo jestem nieobliczalny ziomuś, a ty pomnóż
Dobro dla mnie to ułamek spokoju
Odkąd zgubiłem drogę do domu
Potknąć, nieraz musiałem znowu
By dotknąć, świat nieznany dotąd bogu
W krainie nałogu każdy oddany jak przedmiot
W tych gęstwinach smogu czuć obawy, a nie lekkość
Nie odgonisz smrodu, ciągnie się przez naszą wieczność
Jak zachować rozum, kiedy piorą nawet przeszłość (szmaty!)
Ref. na chodniku tyle zła napotykam
Na wzór shitu, innego gówna nie widać (haaa!)
Weź pokwituj, powiedz że tego nie widać
Dla naszych wygód, morduje się tu po cichu - bywa