Robbery by L.A. Poetry INTERLUDE by Evenings. (PL) Lyrics
indoktrynacja ongiś wytrącona z dłoni
gdy trzemy o kasty kasyn sedno - w próbach bycia niezłomnym
zera jak aberracje i chromosomy - bankier widzi dwie drogi
czyli rykoszet w dół - zawieszony na kolii
"panie Edwards! co pan robi?"
nań w przełomie uleżałej dłoni
huk stu nienamierzalnych..
on nie złożył..
to błyskawiczne przejście na grunt podłogi.
kolejnemu w spazmach ukazała się wizja personalnej utopii
technikolor nocami wyświetla monofotochromy
bo ktoś zdołał uwiecznić jego sylwetkę
zawsze wolałem w tej historii maszynę, niż mistyfikację - to pewne.
dziś mknę przed siebie
może gdzieś w Teksasie byłbym jedną z ulicznych legend
a wspinam się tylko jak Bennett i kreuję coś a'la Foddy
gdzieś w mglistych realiach się chowam, w liściach drzewa grzechu
nie z Konohy.
te same lata - niczym rekurencje w lustrach.
dziś mknę przed siebie, gdzieś w mglistych realiach jak Bennett
i tak korzystając z wolnego bitu
naprawdę nienawidzę siebie za to, że nie potrafię/nie potrafiłem
mówić o sprawach dla mnie najważniejszych - prosto w twarz
dziś tego substytutem jest dla mnie pisanie tych poronionych alegorii
z jednej strony było zbawieniem usłyszeć, że.. 'jestem w porządku'
z drugiej - jedynej rzeczy jakiej byłem wtedy pewien..
to..
że nie uda mi się
przekroczyć tej linii na stopień wyżej lub dwa nigdy
i pozostało mi być kwasem obojętnym
gdy trzemy o kasty kasyn sedno - w próbach bycia niezłomnym
zera jak aberracje i chromosomy - bankier widzi dwie drogi
czyli rykoszet w dół - zawieszony na kolii
"panie Edwards! co pan robi?"
nań w przełomie uleżałej dłoni
huk stu nienamierzalnych..
on nie złożył..
to błyskawiczne przejście na grunt podłogi.
kolejnemu w spazmach ukazała się wizja personalnej utopii
technikolor nocami wyświetla monofotochromy
bo ktoś zdołał uwiecznić jego sylwetkę
zawsze wolałem w tej historii maszynę, niż mistyfikację - to pewne.
dziś mknę przed siebie
może gdzieś w Teksasie byłbym jedną z ulicznych legend
a wspinam się tylko jak Bennett i kreuję coś a'la Foddy
gdzieś w mglistych realiach się chowam, w liściach drzewa grzechu
nie z Konohy.
te same lata - niczym rekurencje w lustrach.
dziś mknę przed siebie, gdzieś w mglistych realiach jak Bennett
i tak korzystając z wolnego bitu
naprawdę nienawidzę siebie za to, że nie potrafię/nie potrafiłem
mówić o sprawach dla mnie najważniejszych - prosto w twarz
dziś tego substytutem jest dla mnie pisanie tych poronionych alegorii
z jednej strony było zbawieniem usłyszeć, że.. 'jestem w porządku'
z drugiej - jedynej rzeczy jakiej byłem wtedy pewien..
to..
że nie uda mi się
przekroczyć tej linii na stopień wyżej lub dwa nigdy
i pozostało mi być kwasem obojętnym