Song Page - Lyrify.me

Lyrify.me

Pół Kontynuacji Chemicznego by Evenings. (PL) Lyrics

Genre: rap | Year: 2020

Moje myśli rzadko pokrywają się z czynami
Przez ten miecz obosieczny prędzej skończę martwy
Tyle razy być przeszywanym od prawdy
Aby wreszcie stać się niewidzialnym
Dźwięk ogromnych dzwonów w uszach
Uczucie spokoju i opanowania
Nie muszę nigdzie wstawać, mam czas się zjarać
Zapach kwiatów - wokół kilka komarów
Dźwięki lasu i deszcz, co ja mam z tym światem?
Życie Carlita - odchodzę niczym z kończyn krew
Szklanka jest
Do połowy rozbita

Nie widzę ich, nie widzą mnie, nie widać ich
Więzień wspomnień tamtych najlepszych dni, tych z niedokonanych skoków
Spocznę w trumnie w jednym z nich - jakiś losowy typ
Pewnie będzie problem, wygląda jakby sam sobie postawił kraty więzienia
Trzyma najbliżej jak się da to co upragnione
Wygląda jakby
Cień który zgubił swojego człowieka - w losowym fragmencie istniеnia
Nie mógł się końca doczekać a jednak trwał jak ja przy pociętych dźwiękach
Jak zachodzącе słońce nad bagnem
Jak księżyc.. w pełni nad slumsami
Na drugie możesz wpływać, na pierwsze tylko miejscami
Podium - zajęli skrajnie przegrani
Śmietnik mam w głowie jak Pollock
Zazdroszczę psychologów, jeśli masz luz i czujesz sobą
I choć na cmentarz mnie jeszcze nie zabrali, to
Usiadłem pod strumieniem świadomości
Szkicowałem percepcję
Wyszedłem z siebie, dla ciebie
Nie ma miejsca - ile snów tyle wersji ciągnących się jak serial
Wysoka odpowiedzialność przyczyniła się
Abym zamknął swój styl tworząc jedynie post-strukturalizm
Dlatego pytam - po co stworzyliście konstrukcję
Której nawet nie chcecie dotykać, nie chcecie się sparzyć
Jestem na wasze wizje super-świata zbyt mały
Estetyka - tak niszczona, tak unieszczęśliwiona, zapytaj swoich ziomali
Złamaliby nawet Lévi-Strauss'a gdyby nie mieli co palić
Za bardzo się wczuli po prostu - wyczuli chyba spisek w końcu
Tak trudno zebrać w całość halo odbieranych bodźców
Zarzuć mi, że mam gdzieś odbiorców
Ja na to odpowiem - jakich odbiorców?
Płonie ogień, tęsknię za domem
Chmury deszczowe okrążają mą głowę
Choć brak deszczu spod powiek
Miękko w kolanach, ciężar na sobie
Jak zachodzące słońce nad bagnem
Po co właściwie się tutaj pchałem?
Dla mas gradacja, w DNA wieża wyrasta
Jestem bariery polityczne, jestem w piachu sandałem
I bardzo liczne odmienne poglądy - bez porozumień
Porzucone z wiekiem jak bezimienne ciała w trumnie
Kto cię skłania do tej kseno?
Taka hierarchia, panie człowiek. mniej niż ze..

Jabłko wyjściem z więzienia
Słowa ujęte tak plastycznie, że czujesz pod opuszkiem każdą linię
Panie Narrator - istnienie kluczem do nieistnienia
Swoją linię? jakimkolwiek dotykiem
Wąż swój ogon pożera, pada grad
Moją linię? papilarne przekazywane rytmem
Odgłosy łamiących się drzew puszczone wspak
Nietrafionych uderzeń (tak myślę) jak zwykle-
Sensu stricte brak brak istoty żywe
Będące dla siebie jednocześnie wycieraczką i brudnymi butami
Naznaczył nas niezauważony napis error
Nie wydarzyło się w odmętach otchłani nic, zero
Serio
Pamiętałbym wiele gdyby nie te cztery uczuć klepto
Gdy to piszę jest już piąta, o tym gdzie indziej
Bez takich przełamań wzajemnych trzeba ciągnąć do końca
Temat fabularny pochowany we wątkach, możesz to uznać
Za burzenie czwartej ściany - ja tylko w nią patrzę
We wyjątkach - jakbym miał ją tylko jedną
Bo drugą steruję wokół obrazem
Tak to się udziela Narratorowi właśnie - jak masz dwie twarze
I obie chcesz przelać na papier