Longst Scrm Swrm by Evenings. (PL) Lyrics
spraw mnie
ej moment, a że życie to jeden strzał - łuki brwiowe od drapania zakrwawione mam
puszczam sześciokątne lustro w obieg, w rosyjską co godzinę sam
rachityczny obraz cierpień - to jedyne co otrzymuję na koniec
wieża chłodnych słów i trumien leci w dół, by zbadać pierwotny chłód, słów obelg
nikt nie tańczy na grobie, siedzi jakiś trup
ewentualnie splunie i powie:
"wrogiem jest pamięć, doszło do niezamierzonej zamiany ról
w takim świecie grozy już nie budzi inspekcja w celi w celu weryfikacji dóbr
więc pewnie za swojego archaicznego miałeś lepiej
czy ktoś tam na ciebie czeka? - tego nie wiem
niech ci ziemia nie będzie lądem wcale - a urodzajem estetycznych pól
pewnie gdzieś tam vis-a-vis ze szkarłatem, odziany w caligae
stanowiącą właściwą powierzchnię - dojdziesz do zrozumienia
chciej robić w tym cokolwiek - naprawdę" - wiem, że tego tu nie ma, nie znajdę.
nie będę malował tych tabu obrazów pod powiekami
a tym bardziej haseł 'w życiu opartym o wieczne kałuże
nadal widzimy te barwy'
i przemieszczam się tak, jakbym był niewidzialny
nigdy nie potrafiłem mówić do ludzi
dlatego przemawiam do siebie, przed mikrofonem
spisując dodaję przebieg, muszę nauczyć się chodzić
z tym - a raczej bez tego, się rodzisz
niczego nie neguję - wyjść w społeczeństwo na bank stawiam:
nie ma opcji.
to tylko zbiór faktów. kłamstw. to imperatyw. zbiór faktur. dorośnij.
nie potrafiłem tego inaczej złożyć
niezależnie od niczego,
stałem z boku - na zawsze pozostanę inny, dzieci indygo
do paroksyzmy nigdy nie doprowadzę umiejętności lirycznych, przewijam to fartem
znów witam się z chłodną powierzchnią jak z bratem
ten tusz na kościach pokrył śmietnik, choć tu istnieję - nim gardzę
jakość mojej rutyny? mam oddział strzyg - kolejną w palecie barwę.
chodzi o moje demony, sam je uzewnętrzniam na samplach
smok dla zwyczajnej rodziny taki już ze mnie,
choć fokusuję się na przeciwnościach zwycięstw
nie ufaj technice zamieszczanej na tych podartych kartkach jedynie
jest w tym głębsze dno, sam go sięgnij,
znasz w końcu lepiej swoje w ucieczce życie
struktura bez formy nie potrafi istnieć
i nie mówię tego, bo się śmieję,
lecz to czas najwyższy zerwać dla złudzeń Akropol
dziś żyjemy w odlewach, ja odpływam nie jak Ikar, możesz mnie ściąć panno Atropos
przybyłem się lekko rozwinąć i pogłębić czarne myśli,
bez ślepej wiary
płaczę rymami, możesz po części czuć się winny
choć nie w tym oceanie - te skarby
ta wściekłość na siebie bierze się tylko z niemożności długoterminowej zmiany
stawiam ósme, dziewiąte, dziesiąte i dalsze fatamorgany
ja po to by je obalić, wy by je krzewić - i kto tu teraz jest pojebany?
jak mvlws - let's tessellate.
ej moment, a że życie to jeden strzał - łuki brwiowe od drapania zakrwawione mam
puszczam sześciokątne lustro w obieg, w rosyjską co godzinę sam
rachityczny obraz cierpień - to jedyne co otrzymuję na koniec
wieża chłodnych słów i trumien leci w dół, by zbadać pierwotny chłód, słów obelg
nikt nie tańczy na grobie, siedzi jakiś trup
ewentualnie splunie i powie:
"wrogiem jest pamięć, doszło do niezamierzonej zamiany ról
w takim świecie grozy już nie budzi inspekcja w celi w celu weryfikacji dóbr
więc pewnie za swojego archaicznego miałeś lepiej
czy ktoś tam na ciebie czeka? - tego nie wiem
niech ci ziemia nie będzie lądem wcale - a urodzajem estetycznych pól
pewnie gdzieś tam vis-a-vis ze szkarłatem, odziany w caligae
stanowiącą właściwą powierzchnię - dojdziesz do zrozumienia
chciej robić w tym cokolwiek - naprawdę" - wiem, że tego tu nie ma, nie znajdę.
nie będę malował tych tabu obrazów pod powiekami
a tym bardziej haseł 'w życiu opartym o wieczne kałuże
nadal widzimy te barwy'
i przemieszczam się tak, jakbym był niewidzialny
nigdy nie potrafiłem mówić do ludzi
dlatego przemawiam do siebie, przed mikrofonem
spisując dodaję przebieg, muszę nauczyć się chodzić
z tym - a raczej bez tego, się rodzisz
niczego nie neguję - wyjść w społeczeństwo na bank stawiam:
nie ma opcji.
to tylko zbiór faktów. kłamstw. to imperatyw. zbiór faktur. dorośnij.
nie potrafiłem tego inaczej złożyć
niezależnie od niczego,
stałem z boku - na zawsze pozostanę inny, dzieci indygo
do paroksyzmy nigdy nie doprowadzę umiejętności lirycznych, przewijam to fartem
znów witam się z chłodną powierzchnią jak z bratem
ten tusz na kościach pokrył śmietnik, choć tu istnieję - nim gardzę
jakość mojej rutyny? mam oddział strzyg - kolejną w palecie barwę.
chodzi o moje demony, sam je uzewnętrzniam na samplach
smok dla zwyczajnej rodziny taki już ze mnie,
choć fokusuję się na przeciwnościach zwycięstw
nie ufaj technice zamieszczanej na tych podartych kartkach jedynie
jest w tym głębsze dno, sam go sięgnij,
znasz w końcu lepiej swoje w ucieczce życie
struktura bez formy nie potrafi istnieć
i nie mówię tego, bo się śmieję,
lecz to czas najwyższy zerwać dla złudzeń Akropol
dziś żyjemy w odlewach, ja odpływam nie jak Ikar, możesz mnie ściąć panno Atropos
przybyłem się lekko rozwinąć i pogłębić czarne myśli,
bez ślepej wiary
płaczę rymami, możesz po części czuć się winny
choć nie w tym oceanie - te skarby
ta wściekłość na siebie bierze się tylko z niemożności długoterminowej zmiany
stawiam ósme, dziewiąte, dziesiąte i dalsze fatamorgany
ja po to by je obalić, wy by je krzewić - i kto tu teraz jest pojebany?
jak mvlws - let's tessellate.