Con Carne by Evenings. (PL) Lyrics
czy ja kiedyś powiedziałem że cię lubię?
królu szczurów, ze strumieniem czarnym-białym - kłamałem!
stałem tak pijany od słów w tym lesie z shotgunem
dziś spróbuję znów ulepić niebo
w końcowej fazie - wyszło piekło.. no cóż, za kilka tysięcy to naprawię
więc dziś nigdzie nie wylądujemy, trzeba było nie być chamem
zawieszony gdzieś pomiędzy, we wodzie trzymam ten nóż
ręce w nim pokrywam jak Edward, choć ich przed skalpowaniem - nie umywałem
"NO JUŻ! co dalej?" na chuj żartujesz i na chuj mi kłamiesz?
obrócę obraz wzorkiem do ściany, na zegarze pięćdziesiąta-piąta-pięć - przypadek?
Pożegnanie z Marią, po tym teledysku za pierwszym, czułem się zbrukany
właśnie tego chciałby przeciętny z wizji Shauna Monsona ziemianin
jakiej wizji? to tylko wskazanie przez laser na konkretny balon
skupiajmy się dalej na temacie zwierząt, "nie zabite - tyle wniosą"
no śmiało!
sobowtór śmierci, jak to widmo
nadal będzie kręcił pętlą
nic-nic na serio.
wiedzieć - nie znaczy rozumieć
mało kto potrafi składowe - połączyć w sumę
w sumie nie wiem, czy żyć z tym umiem - choćby dziś
egzegeza od zawsze ciągnęła się jak kiepski serial
prawdziwa mądrość polega na ignorowaniu jej strzałów w przeładowanych seriach
ślepe naboje, te które mijam - mają karton we łbach - frisbees w zębach
na wietrze tej przyziemnej nieskończoności panuje nieco.. sztywna atmosfera
ichniejsza nieskończoność zamknie się w azbestowych ramach 'tu i teraz'
na czarnych igłach lalki pchaj w ten teatr, że niby od niechcenia?
do zarzucenia mam wiele - jak słońca Charona tym nierzucającym cienia
kim byli ci z pierwszej? kim są ci z tej? kim jestem? nic nie wiem
to podwójne zaprzeczenie
od lat mam swój jedyny Eden - ten dom, wiesz, z Chojraka Tchórzliwego Psa
gdzie niebo splatając się z gruntem tworzy spleen miliona ciemno-wyblakłych barw
tu i tam jakieś trupy, już nie siedzą na grobach, włóczą się gdzieś
gdy skonam ich miejsce zajmie czerwono-oka wrona, nie będziesz już zbaczał na treść
wtem nawet prace naukowe przejmie slogan, się módl do swojego..
mi wystarczą za katany własne z przeszłości słowa.
nic-nic na serio.
koneksje łączą to w jedną całość
mając coś przeciwko, nie mając za sobą armii - lepiej nie rusz, nie mów
będzie bolało
taką diagnostykę upadłą stosuj u siebie, zaczniesz zauważać więcej
w tych wokół, w tych wokół - kilkanaście za dużo słów - i już cię mają!
kurz rodzi popiół, zabija gzymsy - zrównasz to miasto z ziemią - kto się przejął? nikt
kto ma wyjebane? wszyscy.
dekadentyzm, we mnie, na renesans - przerwanie snu, czekam
stopa, palce, noga, pięta, powiedz, po co wstawać?
wiesz co jest na końcu?
to zostaw siebie w literaturze, na przemyśleniach przypadkowych ludzi
I UCIEKAJ, na truizm strzyknij nihilistyczną fraszką z żółto-szarych zębów
zabijaj w wizjach tylko prostaków, prostych zostaw w rutynie
albo daj rady, surrealistyczny art brut i teatr okrucieństwa sam powie ci we śnie "chodź tu"
pośród kłębów pary, dymów, relanium - nie trawiąc zła, nie mamy do dobra podstaw
zrób doktorat i zmień je na uran, mangan, quantum
albo przerwij poszukiwania jednym strzałem, zgadzam się z Kafką.
anhedonia, jej rozdwojenie, mój bi-polar
zagrzewa organ, oraz ten drugi, suma summarum jest utrapieniem od Boga
kogo? hold up, jednolicie z Darwinem, jako tłum małp mówimy: "faux pas"
z kacem do dysput, idę w prostotę - skomplikowane ideologie? zostawiam na potem
piszę jak Lem, o 4, kończę, wstaję i się golę
przy niedzielnym blasku, szukam barwy na płótnie poprzez Art Tone
co do wizji ludzkości? zgadzam się z Kafką. zgadzam się z Kafką.
wzbił się księżyc na szczyt, po linii rutyny, 23:09
na północy, jest już od pół roku - zamilkłem. nasłuchuję nocy, nie zmieniam położenia, ktoś woła
"pomocy!" w trzeciej wiacie na lewo. ten korytarz? 0:08 czasem ma ich milion
w słuchawce mam Acrux, pod stopami mam wild style, 1:38
klocki z lenonu - obcinam od dołu, jak asfalt... rozbitych o tenże, po kolejnej ambrozji
wylewne, jak ich nocne treści, hot warm, pewnie mocne 40, jest pięknie, bo staczając się
przyspieszam, przypominam, że ktoś gdzieś właśnie zwisa - teraz Max Roach gra na bębnach
minęło kilka nocy, a nie kilka minut, 2:36 - te bloki dalej traktuję jako przymus
jestem teoretykiem brzydzącym się praktyki
delta mieszanki moich wszystkich płynów to potwierdza
a wcale nie leżę po spotkaniu z ciosem na podłodze, tylko wybrzydzam w pijalni, 3:15
czas przez następne kilkaset tygodni będzie nieograniczony, więc chyba mogę
nie odczuwam marskości, rozejdzie się po nerkach
przegrywam w dartsy, jak najdalej od okien, jak najbliżej patologii
4:14, gasną lampy, śledztwo znów nie znalazło poszlak
innego mnie, gdzieś tam leży po ciosie zachlany i ma brud brown, jak Bonehearth
a płyny które wybrałem? twoją teorię by wprawiły w paraliż, 5:43
mój ja, pyta twojego siebie "ej już poranek, znowu kolejny raz się nad kartką żalisz?", odpowiadam
"szczęście leży na glebie, broczy z ran szarpanych, kłamstwem gadam, a prawdą rzygam
jakbym miał jazdy jak Karwacki, pewnie też bym się przesiadł na warzywa",
6:12 - się dosiada, słyszę jak gada z moim wewnętrznym rapem
podaje schłodzony płyn, w końcu to barman, Bad Manem jestem tylko ja, nietaktem
wymieniamy pięć - ostatniej dekady ulubionych kapel
a o życiu? wiemy tylko tyle, że wynosisz z niego tyle sensu - co z nauki Esperanto
w XXXIV wieku.
7:51.
królu szczurów, ze strumieniem czarnym-białym - kłamałem!
stałem tak pijany od słów w tym lesie z shotgunem
dziś spróbuję znów ulepić niebo
w końcowej fazie - wyszło piekło.. no cóż, za kilka tysięcy to naprawię
więc dziś nigdzie nie wylądujemy, trzeba było nie być chamem
zawieszony gdzieś pomiędzy, we wodzie trzymam ten nóż
ręce w nim pokrywam jak Edward, choć ich przed skalpowaniem - nie umywałem
"NO JUŻ! co dalej?" na chuj żartujesz i na chuj mi kłamiesz?
obrócę obraz wzorkiem do ściany, na zegarze pięćdziesiąta-piąta-pięć - przypadek?
Pożegnanie z Marią, po tym teledysku za pierwszym, czułem się zbrukany
właśnie tego chciałby przeciętny z wizji Shauna Monsona ziemianin
jakiej wizji? to tylko wskazanie przez laser na konkretny balon
skupiajmy się dalej na temacie zwierząt, "nie zabite - tyle wniosą"
no śmiało!
sobowtór śmierci, jak to widmo
nadal będzie kręcił pętlą
nic-nic na serio.
wiedzieć - nie znaczy rozumieć
mało kto potrafi składowe - połączyć w sumę
w sumie nie wiem, czy żyć z tym umiem - choćby dziś
egzegeza od zawsze ciągnęła się jak kiepski serial
prawdziwa mądrość polega na ignorowaniu jej strzałów w przeładowanych seriach
ślepe naboje, te które mijam - mają karton we łbach - frisbees w zębach
na wietrze tej przyziemnej nieskończoności panuje nieco.. sztywna atmosfera
ichniejsza nieskończoność zamknie się w azbestowych ramach 'tu i teraz'
na czarnych igłach lalki pchaj w ten teatr, że niby od niechcenia?
do zarzucenia mam wiele - jak słońca Charona tym nierzucającym cienia
kim byli ci z pierwszej? kim są ci z tej? kim jestem? nic nie wiem
to podwójne zaprzeczenie
od lat mam swój jedyny Eden - ten dom, wiesz, z Chojraka Tchórzliwego Psa
gdzie niebo splatając się z gruntem tworzy spleen miliona ciemno-wyblakłych barw
tu i tam jakieś trupy, już nie siedzą na grobach, włóczą się gdzieś
gdy skonam ich miejsce zajmie czerwono-oka wrona, nie będziesz już zbaczał na treść
wtem nawet prace naukowe przejmie slogan, się módl do swojego..
mi wystarczą za katany własne z przeszłości słowa.
nic-nic na serio.
koneksje łączą to w jedną całość
mając coś przeciwko, nie mając za sobą armii - lepiej nie rusz, nie mów
będzie bolało
taką diagnostykę upadłą stosuj u siebie, zaczniesz zauważać więcej
w tych wokół, w tych wokół - kilkanaście za dużo słów - i już cię mają!
kurz rodzi popiół, zabija gzymsy - zrównasz to miasto z ziemią - kto się przejął? nikt
kto ma wyjebane? wszyscy.
dekadentyzm, we mnie, na renesans - przerwanie snu, czekam
stopa, palce, noga, pięta, powiedz, po co wstawać?
wiesz co jest na końcu?
to zostaw siebie w literaturze, na przemyśleniach przypadkowych ludzi
I UCIEKAJ, na truizm strzyknij nihilistyczną fraszką z żółto-szarych zębów
zabijaj w wizjach tylko prostaków, prostych zostaw w rutynie
albo daj rady, surrealistyczny art brut i teatr okrucieństwa sam powie ci we śnie "chodź tu"
pośród kłębów pary, dymów, relanium - nie trawiąc zła, nie mamy do dobra podstaw
zrób doktorat i zmień je na uran, mangan, quantum
albo przerwij poszukiwania jednym strzałem, zgadzam się z Kafką.
anhedonia, jej rozdwojenie, mój bi-polar
zagrzewa organ, oraz ten drugi, suma summarum jest utrapieniem od Boga
kogo? hold up, jednolicie z Darwinem, jako tłum małp mówimy: "faux pas"
z kacem do dysput, idę w prostotę - skomplikowane ideologie? zostawiam na potem
piszę jak Lem, o 4, kończę, wstaję i się golę
przy niedzielnym blasku, szukam barwy na płótnie poprzez Art Tone
co do wizji ludzkości? zgadzam się z Kafką. zgadzam się z Kafką.
wzbił się księżyc na szczyt, po linii rutyny, 23:09
na północy, jest już od pół roku - zamilkłem. nasłuchuję nocy, nie zmieniam położenia, ktoś woła
"pomocy!" w trzeciej wiacie na lewo. ten korytarz? 0:08 czasem ma ich milion
w słuchawce mam Acrux, pod stopami mam wild style, 1:38
klocki z lenonu - obcinam od dołu, jak asfalt... rozbitych o tenże, po kolejnej ambrozji
wylewne, jak ich nocne treści, hot warm, pewnie mocne 40, jest pięknie, bo staczając się
przyspieszam, przypominam, że ktoś gdzieś właśnie zwisa - teraz Max Roach gra na bębnach
minęło kilka nocy, a nie kilka minut, 2:36 - te bloki dalej traktuję jako przymus
jestem teoretykiem brzydzącym się praktyki
delta mieszanki moich wszystkich płynów to potwierdza
a wcale nie leżę po spotkaniu z ciosem na podłodze, tylko wybrzydzam w pijalni, 3:15
czas przez następne kilkaset tygodni będzie nieograniczony, więc chyba mogę
nie odczuwam marskości, rozejdzie się po nerkach
przegrywam w dartsy, jak najdalej od okien, jak najbliżej patologii
4:14, gasną lampy, śledztwo znów nie znalazło poszlak
innego mnie, gdzieś tam leży po ciosie zachlany i ma brud brown, jak Bonehearth
a płyny które wybrałem? twoją teorię by wprawiły w paraliż, 5:43
mój ja, pyta twojego siebie "ej już poranek, znowu kolejny raz się nad kartką żalisz?", odpowiadam
"szczęście leży na glebie, broczy z ran szarpanych, kłamstwem gadam, a prawdą rzygam
jakbym miał jazdy jak Karwacki, pewnie też bym się przesiadł na warzywa",
6:12 - się dosiada, słyszę jak gada z moim wewnętrznym rapem
podaje schłodzony płyn, w końcu to barman, Bad Manem jestem tylko ja, nietaktem
wymieniamy pięć - ostatniej dekady ulubionych kapel
a o życiu? wiemy tylko tyle, że wynosisz z niego tyle sensu - co z nauki Esperanto
w XXXIV wieku.
7:51.