Blue Line by Evenings. (PL) Lyrics
każdy poranek, to dzień w którym tracę nadzieję na wszystko
bo każdą noc spędzam samotnie kminiąc patenty na hi-haty, werble, bębny
i pewnie przez to sporo tracę, nic już nie wiem
może bez tego potrafiłbym pisać coś innego, niż jedno-liniowe pancze na siebie
albo mierne wielokrotne, taka żałość na kartce, daję jej 7 na 700.
i taki jest kontekst, nigdy nie zagadałem - pomimo lat kalibracji słownikowych
gdy przychodzi co do czego, w 21 gramach mam ciąg słów losowy
wyjąć mi z tej głowy, to przeciwieństwo zabicia mnie
nie ma szans, nic nie powiem, wykończcie mnie
licz się z tym, że sam to prędzej zrobię
jak Cobain, tylko że w drugą stronę, wypadam z rytmu i z żałości trybów
chcę czy nie, białe myśli wrócą rykoszetem w głowę
bo zapomniałem do software'u dopisać kod kalibracji uczuciowych,
wypuszczam przychód.
gdy na wszystko była opcja, trzeba było coś z tym zrobić
teraz i na zawsze - przyjmuję jedynie chłód
jak na Antarktydzie, choć waleczne serce jest mi obce
i dziś podążam na ścięcie
a mogłem wyjaśnić wam wszystko co nie zaszło - lepiej
a mogłem - lepiej.
wyciszony jak bit na końcu płyty - chodzę
szkło pod wodą jest niewidzialne
o proszę, przepuszczam przez palce czarny piasek
kolonizacje dosięgnęły nieznanej ziemi miejsc
dziś pod tą ziemią kilka czaszek, smutnych źrenic na powierzchni już mniej
fundamentów, budynków, dla dobra rozwoju moralności krater
dlatego przenoszę się w czasie i stoję na tej nieosiągalnej
nakręcam tłumik i łapie za szyję - nie kieruj się logiką
tak trywialne, że sam tego nie lubię, prowadzi was to donikąd
na zewnątrz rozpłatane stosy swobód, gdy
wewnątrz mojej małej złożoności dostrzegam blask porozrzucanych ostrzy
słuchając rozentuzjazmowanych nie-dam i haniebnie szczęśliwych tych paru gości
czuję się jak jakiś nacjonalista na paradzie, w środku Polski.
nad stopami beton, podróż do wnętrza ziemi
żelazne płyty pomrukują "ty - to nie to"
stanę na ich szczycie, widok jest ciężki
dee...wystarczy tej presji.
i na księżyc.
gdy mnie zabraknie - wspomnienia odejdą same
z nimi dekadencja, anhedonia, wszelakie narośla
i jestem pewien - nie poczujesz brakującego bodźca
co się stanie dalej?
przecież zawsze może być gorzej
(i choć co wieczór modliłem się do nakręcających rzeczywistą fikcję o spokój)
moje Sils Maria jest między wierszami nigdy niezapisanych kronik
schowaj mnie tam, nie wprawiaj tych za sobą w stupor.
bo każdą noc spędzam samotnie kminiąc patenty na hi-haty, werble, bębny
i pewnie przez to sporo tracę, nic już nie wiem
może bez tego potrafiłbym pisać coś innego, niż jedno-liniowe pancze na siebie
albo mierne wielokrotne, taka żałość na kartce, daję jej 7 na 700.
i taki jest kontekst, nigdy nie zagadałem - pomimo lat kalibracji słownikowych
gdy przychodzi co do czego, w 21 gramach mam ciąg słów losowy
wyjąć mi z tej głowy, to przeciwieństwo zabicia mnie
nie ma szans, nic nie powiem, wykończcie mnie
licz się z tym, że sam to prędzej zrobię
jak Cobain, tylko że w drugą stronę, wypadam z rytmu i z żałości trybów
chcę czy nie, białe myśli wrócą rykoszetem w głowę
bo zapomniałem do software'u dopisać kod kalibracji uczuciowych,
wypuszczam przychód.
gdy na wszystko była opcja, trzeba było coś z tym zrobić
teraz i na zawsze - przyjmuję jedynie chłód
jak na Antarktydzie, choć waleczne serce jest mi obce
i dziś podążam na ścięcie
a mogłem wyjaśnić wam wszystko co nie zaszło - lepiej
a mogłem - lepiej.
wyciszony jak bit na końcu płyty - chodzę
szkło pod wodą jest niewidzialne
o proszę, przepuszczam przez palce czarny piasek
kolonizacje dosięgnęły nieznanej ziemi miejsc
dziś pod tą ziemią kilka czaszek, smutnych źrenic na powierzchni już mniej
fundamentów, budynków, dla dobra rozwoju moralności krater
dlatego przenoszę się w czasie i stoję na tej nieosiągalnej
nakręcam tłumik i łapie za szyję - nie kieruj się logiką
tak trywialne, że sam tego nie lubię, prowadzi was to donikąd
na zewnątrz rozpłatane stosy swobód, gdy
wewnątrz mojej małej złożoności dostrzegam blask porozrzucanych ostrzy
słuchając rozentuzjazmowanych nie-dam i haniebnie szczęśliwych tych paru gości
czuję się jak jakiś nacjonalista na paradzie, w środku Polski.
nad stopami beton, podróż do wnętrza ziemi
żelazne płyty pomrukują "ty - to nie to"
stanę na ich szczycie, widok jest ciężki
dee...wystarczy tej presji.
i na księżyc.
gdy mnie zabraknie - wspomnienia odejdą same
z nimi dekadencja, anhedonia, wszelakie narośla
i jestem pewien - nie poczujesz brakującego bodźca
co się stanie dalej?
przecież zawsze może być gorzej
(i choć co wieczór modliłem się do nakręcających rzeczywistą fikcję o spokój)
moje Sils Maria jest między wierszami nigdy niezapisanych kronik
schowaj mnie tam, nie wprawiaj tych za sobą w stupor.