28th Letter: Opaque Black Rectangles by Evenings. (PL) Lyrics
Gram na emocjach, a sam mam ich z pięć
Zwierzęta z dylematami na lekach
Granice szarych stref, rozszerzają się
Co noc zbieram je, niby poranna flegma-
W procesie topnienia, szklana przepaść
Z plamy na jej płótnie wychodzi ręka
Cała seria coś jakby wyrok w ramach
Wielki odpływ per capita, pośmiewisko
Które sobą nędznie stwarzam doprowadza
Do śmierci wiszącej samej w zawiasach
Cisza jest wszystkim - daj mi we znaki
Teraz jedyne co tu mam to izolacja
Nadchodzą syreny, ogłuszający ryk
Pacyfikacja? przy pomocy kabla
Z karabinów źródła światła, niby
Genom, świetliki wijące się w błocie
Dawno opuszczone pomarańczowe niebo
I Eukariontyczny Judasz łżąc wpuszcza
Toksyczny gaz, coś w rodzaju granatów
Gasnę przywiązany do strzelistego gmachu
Kilka dronów co lawiruje w ciemności
Takiе prostokąty, doświadczony zły Otis
Jakbyś pędził przed siebie latami bеz przerwy
Czasem wpadnij aby wrócić w punkt startowy
Odpada mi heckling, synapsy starca
Poskręcanego, przekreśla antyczne skrypty
Przeistacza fakty w walcu nieskończoności
Po chłopcu który wypadł z portalu a'la..
Doom Patrol z drabiną wzajemności z rąk
Złożoną
Niebieski podzielny niebieskim
Tortury i śmierci
Unikając jej "à la manière de" sepsy..
Nie czułem nic
Nie czułem nic
(traumatized by puppeteer purged on pillars gamma rays rebound by the violet ultra
Blind holding my tin cup on the corner between Broadway and Mercer
The immoblie cursor
Direction hear not any further
Urge my coaxing ways of angling into dusty cabinets, under pile.)
Wąskie wycięcie w bunkrze dźwięków
Trzymanych w izolacji
Pozwala im przypuszczać atak długotrwały na geometryczny horyzont
Grymas ubierany tak długo, że stał się znoszony jak stare ubranie
Dwie główki zardzewiałych szpilek w punktach poziomych nacięć
Ubarwiają wycięcia bunkrów co zachód, co ranek
Należą się im jak kościom mięso, jak językowi wypaczone znaczenia
Muszę myśleć o oddechu
Każdy kolejny horyzont przedłuża nasze już stare cierpienia
Pod tyradami uścisków dłoni kształtują się kruche przyjaźnie
Podobne do przemijającego wraz z upływem godzin cienia
Z wolna wypływa, ucieka ze mnie szacunek
Koniec jest bliski
Zostanie wtedy tylko kilka porcji dla tych których nienawidziłem
Których ty dziś uwielbiasz
Ludzka natura z perspektywy współczesnego życia w społeczeństwie
Jest nieludzka
Chęć przetrwania, żałosny instynkt stania na czele grupy
Kochania, rozmnażania, osiemdziesiąty czwarty tylko bez patosu
Nie będzie żadnych aniołów
Płomieni piekielnych i z nań dudniących głosów
Tylko wieloletnie dogorywanie, smród wstrętny, bezsens pieniędzy
Bardzo stopniowe wymieranie
Nadzieja wyparowuje z czasem jak poranna rosa po wschodzie słońca
Dużo bliżej niż się wydaje leży obraz nadchodzącego końca i to słabe
Jeśli wszystko, co możemy zrobić, to spróbować
Odłożyć nieuniknione kilka pożółkłych kartek dalej
To po co w ogóle zawracać sobie głowę?
Czy podświadomość aż tak nas blokuje by przerzucić tę cegłę dalej o stronę?
Ominęliśmy przypadkiem dzień w którym zawiódł zbiorczy umysł roju
Budowany od dziesiątek pokoleń, od naturalnego wodopoju do nanomaszyn
Dumni zakochani wojownicy na scenie życia niczym Shakespeare
Chcesz znać moje zdanie? to puste, to nic nie znaczy
I tak bezmyślne akty przemocy malują naszą ponurą przyszłość
Kiedyś tylko na ulicach - potem w domach, potem w urzędach
Owoce wiedzy zbierane cyklicznie przez młodzież
Z upływem wieków są w co raz ciemniejszym kolorze
Mężczyźni wysyłani na rzeź tylko by dopiąć limit
Udają i sobie wmawiają że cykl ciężkich czasów urodził ich silnymi
Urodził ich przede wszystkim psychicznie ubogimi
Czuję się za stary by poznać oczywiste odpowiedzi
Przeciekały stopniowo niezauważone przez stetryczałe palce
Czuję się niezdolny do osiągnięcia wyżyn marzeń przodków
Nieznośne brzemię winy, ciągłej męczeńskiej winy
Po takim czasie na kolanach umiejętność chodzenia rozmywa się w tle umysłu
Nikt z nas nie jest w stanie już zobaczyć pewnych rzeczy
Dostępnych dla tych starożytnych, dla tych którzy byli kiedyś
Te wszystkie skłębione myśli unoszą się z wolna w górę przy świecach
O świetle purpurowym, niebieskim
Brzemię nienawiści do wewnątrz i zewnątrz na zgarbionych plecach
W mojej stępionej percepcji ta żelazna podłoga jest naszym jedynym niebem
Cud i podziw utracony, wchłonięty przez kompletnie niezdatną ziemię
Zapraszam was wszystkich w odmęty zgniłej wody
Z twarzy? nikt
Serdeczny uścisk dłoni
W sferach wyższych tylko powielają wstecz własne kroki
Żyłem już miliony razy i wszystko to jest echem
Zaprowadzę was inżynierią wsteczną do miejsca gdzie powietrze = eter
Statuy kamienne, myślę o chorobach ujawniających się dopiero pod koniec
Przykro mi w imieniu wszystkich których imiona wypadły z obiegu
Którzy przestali pasować do systemu
Więc zostali przez niego wymazani
Zawsze gdy mam wrażenie iż zbliżam się do końca skali
Do rdzenia wszystkiego czym gardzę - to znika jakby było mitem
Językową barierą-fatamorganą, zlepkiem przypadkowych słów
Nie pamiętamy snów i nie uciekniemy spod jarzma tego co nadało nam kształt
Wstaliśmy z łóżka tylko po to aby się do niego położyć znów
I znów
I znów jak taki nijaki opowiadany w kółko żart
Piękne naszyjniki z krwawych diamentów Afryki zastąpią nam pętle
Jak chcecie się głupcy obudzić w piekle, skoro już w nim jesteście?
Wszyscy jesteśmy
Efektem urwanego pijackiego filmu, przypadku
Plątaniną korzeni skrywającą mroczne sekrety
Łatwo zapomnieć kim jesteś, wyrzucić to z podświadomości w niebyt
Jeszcze łatwiej utrwalić i wypalić kłamstwo
A ja? bogowie Majów pożerają moje resztki pod bunkrem
Echo szlochów dochodzi zza szczeliny
Z wijących się kilometrami korytarzy, łączę się z nimi w bólu
Odczuwam na tyle na ile mogę skruchę
Któregoś dnia powstanę znikąd na rogu ulic
Przemówię
Nie usłyszy nikt
Poczułem
Osuwa się ziemia, koniec jest za rogiem
W przydrożnych ściekach spływają brązowe torby niegdyś przezroczyste
Fioletowe z naroślami pola dają po miesiącach jedynie plony nieczyste
Zepsute nasiona rozejdą się po społeczeństwie
Zaczynam być każdym, inwigilacja traktuje nas czterdziestoma strzałami
Z bliskiej odległości, czterdziesty pierwszy we mnie nie w nią
Zamyka się bloków krąg
Lichwa z bliskimi rodzin ich podziurawionymi ciałami
Nie poczują już nic nigdy, nie poradzą sobie z opłatami
Nie udawajmy że jesteśmy gotowi
Chociaż przed samymi sobą w lustrze
Umysł rysuje tam regularnie wyrzutka i zabójcę
Planowany od lat spisek nie wyszedł - niosą trumnę
Gotowy do zatrucia studni, więc nie kuś mnie
Do złego
Ręce złożone w prośbie, w modlitwie
Przyszedłeś do najgorszego możliwego
Najlepszy sposób obalenia rewolucji? bezczynność
Ogon zje się sam - powoli stygnie
Wiadomości na pasku, w dolnym ledwo widocznym podpisie
Sam stygnę
Byłem uczonym czy aktorem?
Tym razem nie czuję nienawiści, dziwne
Po co rozmawiać, przecież oboje wolimy przemoc
Ślepcy na ślub słońca z północą biegną
Marzenie wymazane
Znaczenie uciekło finalnie z umysłu klatek
Co gorsze, przestałem widzieć ludzi do mnie na wprost
Zostały tylko długie cienie na granicy wzroku na skos
Zrzucam stare ubranie
Tylko ja i skóra pełna płytkich nacięć
Zabrali resztki
Pewnie je wypuszczą w gorejący świat na wietrze
Z każdej z nich "coś" wyrośnie
Lecz żadna z nich już wolnym człowiekiem nie będzie
Zwierzęta z dylematami na lekach
Granice szarych stref, rozszerzają się
Co noc zbieram je, niby poranna flegma-
W procesie topnienia, szklana przepaść
Z plamy na jej płótnie wychodzi ręka
Cała seria coś jakby wyrok w ramach
Wielki odpływ per capita, pośmiewisko
Które sobą nędznie stwarzam doprowadza
Do śmierci wiszącej samej w zawiasach
Cisza jest wszystkim - daj mi we znaki
Teraz jedyne co tu mam to izolacja
Nadchodzą syreny, ogłuszający ryk
Pacyfikacja? przy pomocy kabla
Z karabinów źródła światła, niby
Genom, świetliki wijące się w błocie
Dawno opuszczone pomarańczowe niebo
I Eukariontyczny Judasz łżąc wpuszcza
Toksyczny gaz, coś w rodzaju granatów
Gasnę przywiązany do strzelistego gmachu
Kilka dronów co lawiruje w ciemności
Takiе prostokąty, doświadczony zły Otis
Jakbyś pędził przed siebie latami bеz przerwy
Czasem wpadnij aby wrócić w punkt startowy
Odpada mi heckling, synapsy starca
Poskręcanego, przekreśla antyczne skrypty
Przeistacza fakty w walcu nieskończoności
Po chłopcu który wypadł z portalu a'la..
Doom Patrol z drabiną wzajemności z rąk
Złożoną
Niebieski podzielny niebieskim
Tortury i śmierci
Unikając jej "à la manière de" sepsy..
Nie czułem nic
Nie czułem nic
(traumatized by puppeteer purged on pillars gamma rays rebound by the violet ultra
Blind holding my tin cup on the corner between Broadway and Mercer
The immoblie cursor
Direction hear not any further
Urge my coaxing ways of angling into dusty cabinets, under pile.)
Wąskie wycięcie w bunkrze dźwięków
Trzymanych w izolacji
Pozwala im przypuszczać atak długotrwały na geometryczny horyzont
Grymas ubierany tak długo, że stał się znoszony jak stare ubranie
Dwie główki zardzewiałych szpilek w punktach poziomych nacięć
Ubarwiają wycięcia bunkrów co zachód, co ranek
Należą się im jak kościom mięso, jak językowi wypaczone znaczenia
Muszę myśleć o oddechu
Każdy kolejny horyzont przedłuża nasze już stare cierpienia
Pod tyradami uścisków dłoni kształtują się kruche przyjaźnie
Podobne do przemijającego wraz z upływem godzin cienia
Z wolna wypływa, ucieka ze mnie szacunek
Koniec jest bliski
Zostanie wtedy tylko kilka porcji dla tych których nienawidziłem
Których ty dziś uwielbiasz
Ludzka natura z perspektywy współczesnego życia w społeczeństwie
Jest nieludzka
Chęć przetrwania, żałosny instynkt stania na czele grupy
Kochania, rozmnażania, osiemdziesiąty czwarty tylko bez patosu
Nie będzie żadnych aniołów
Płomieni piekielnych i z nań dudniących głosów
Tylko wieloletnie dogorywanie, smród wstrętny, bezsens pieniędzy
Bardzo stopniowe wymieranie
Nadzieja wyparowuje z czasem jak poranna rosa po wschodzie słońca
Dużo bliżej niż się wydaje leży obraz nadchodzącego końca i to słabe
Jeśli wszystko, co możemy zrobić, to spróbować
Odłożyć nieuniknione kilka pożółkłych kartek dalej
To po co w ogóle zawracać sobie głowę?
Czy podświadomość aż tak nas blokuje by przerzucić tę cegłę dalej o stronę?
Ominęliśmy przypadkiem dzień w którym zawiódł zbiorczy umysł roju
Budowany od dziesiątek pokoleń, od naturalnego wodopoju do nanomaszyn
Dumni zakochani wojownicy na scenie życia niczym Shakespeare
Chcesz znać moje zdanie? to puste, to nic nie znaczy
I tak bezmyślne akty przemocy malują naszą ponurą przyszłość
Kiedyś tylko na ulicach - potem w domach, potem w urzędach
Owoce wiedzy zbierane cyklicznie przez młodzież
Z upływem wieków są w co raz ciemniejszym kolorze
Mężczyźni wysyłani na rzeź tylko by dopiąć limit
Udają i sobie wmawiają że cykl ciężkich czasów urodził ich silnymi
Urodził ich przede wszystkim psychicznie ubogimi
Czuję się za stary by poznać oczywiste odpowiedzi
Przeciekały stopniowo niezauważone przez stetryczałe palce
Czuję się niezdolny do osiągnięcia wyżyn marzeń przodków
Nieznośne brzemię winy, ciągłej męczeńskiej winy
Po takim czasie na kolanach umiejętność chodzenia rozmywa się w tle umysłu
Nikt z nas nie jest w stanie już zobaczyć pewnych rzeczy
Dostępnych dla tych starożytnych, dla tych którzy byli kiedyś
Te wszystkie skłębione myśli unoszą się z wolna w górę przy świecach
O świetle purpurowym, niebieskim
Brzemię nienawiści do wewnątrz i zewnątrz na zgarbionych plecach
W mojej stępionej percepcji ta żelazna podłoga jest naszym jedynym niebem
Cud i podziw utracony, wchłonięty przez kompletnie niezdatną ziemię
Zapraszam was wszystkich w odmęty zgniłej wody
Z twarzy? nikt
Serdeczny uścisk dłoni
W sferach wyższych tylko powielają wstecz własne kroki
Żyłem już miliony razy i wszystko to jest echem
Zaprowadzę was inżynierią wsteczną do miejsca gdzie powietrze = eter
Statuy kamienne, myślę o chorobach ujawniających się dopiero pod koniec
Przykro mi w imieniu wszystkich których imiona wypadły z obiegu
Którzy przestali pasować do systemu
Więc zostali przez niego wymazani
Zawsze gdy mam wrażenie iż zbliżam się do końca skali
Do rdzenia wszystkiego czym gardzę - to znika jakby było mitem
Językową barierą-fatamorganą, zlepkiem przypadkowych słów
Nie pamiętamy snów i nie uciekniemy spod jarzma tego co nadało nam kształt
Wstaliśmy z łóżka tylko po to aby się do niego położyć znów
I znów
I znów jak taki nijaki opowiadany w kółko żart
Piękne naszyjniki z krwawych diamentów Afryki zastąpią nam pętle
Jak chcecie się głupcy obudzić w piekle, skoro już w nim jesteście?
Wszyscy jesteśmy
Efektem urwanego pijackiego filmu, przypadku
Plątaniną korzeni skrywającą mroczne sekrety
Łatwo zapomnieć kim jesteś, wyrzucić to z podświadomości w niebyt
Jeszcze łatwiej utrwalić i wypalić kłamstwo
A ja? bogowie Majów pożerają moje resztki pod bunkrem
Echo szlochów dochodzi zza szczeliny
Z wijących się kilometrami korytarzy, łączę się z nimi w bólu
Odczuwam na tyle na ile mogę skruchę
Któregoś dnia powstanę znikąd na rogu ulic
Przemówię
Nie usłyszy nikt
Poczułem
Osuwa się ziemia, koniec jest za rogiem
W przydrożnych ściekach spływają brązowe torby niegdyś przezroczyste
Fioletowe z naroślami pola dają po miesiącach jedynie plony nieczyste
Zepsute nasiona rozejdą się po społeczeństwie
Zaczynam być każdym, inwigilacja traktuje nas czterdziestoma strzałami
Z bliskiej odległości, czterdziesty pierwszy we mnie nie w nią
Zamyka się bloków krąg
Lichwa z bliskimi rodzin ich podziurawionymi ciałami
Nie poczują już nic nigdy, nie poradzą sobie z opłatami
Nie udawajmy że jesteśmy gotowi
Chociaż przed samymi sobą w lustrze
Umysł rysuje tam regularnie wyrzutka i zabójcę
Planowany od lat spisek nie wyszedł - niosą trumnę
Gotowy do zatrucia studni, więc nie kuś mnie
Do złego
Ręce złożone w prośbie, w modlitwie
Przyszedłeś do najgorszego możliwego
Najlepszy sposób obalenia rewolucji? bezczynność
Ogon zje się sam - powoli stygnie
Wiadomości na pasku, w dolnym ledwo widocznym podpisie
Sam stygnę
Byłem uczonym czy aktorem?
Tym razem nie czuję nienawiści, dziwne
Po co rozmawiać, przecież oboje wolimy przemoc
Ślepcy na ślub słońca z północą biegną
Marzenie wymazane
Znaczenie uciekło finalnie z umysłu klatek
Co gorsze, przestałem widzieć ludzi do mnie na wprost
Zostały tylko długie cienie na granicy wzroku na skos
Zrzucam stare ubranie
Tylko ja i skóra pełna płytkich nacięć
Zabrali resztki
Pewnie je wypuszczą w gorejący świat na wietrze
Z każdej z nich "coś" wyrośnie
Lecz żadna z nich już wolnym człowiekiem nie będzie