Przyjaciółka Luna by C.K. Emjot Lyrics
[Zwrotka 1]
Przyjaciółka luna świeci wyję do księżyca
Ciągle nakłuwa serce zdarzeń szpryca
Za dużo widziała by mnie nie znać
Zbyt wiele razy zaglądała w okna mieszkań
W których byłem sam z nią z nimi
Pośród gwiazd tam gdzie limit
Nie sprawuje rządów nie ma żadnej władzy
Sam z nią z nimi dziwne to obrazy
Bez skazy moja pamięć Cię pamięta
Błękitne oczęta twarz delikatna i dziewczęca
Taka piękna pośród zapomnianej mgły
Ty i ja w perspektywie niegodziwy świt
Ty ja my per saldo szczęśliwie
Przecież się skończyło jednak wszystko takie żywe
Prawdziwie brzmiały twoje słowa
Prawdziwie ranią twoje łzy
Więźnie w gardle w końcu mowa
Ja Ty On Wy
[Zwrotka 2]
Przyjaciółka luna kończy swoje towarzystwo
Świt świt tuż tuż, bardzo blisko
Dogorywa w sercu to ognisko
Kipi podsycana żałość raczej nie zgaśnie za szybko
Wiemy oboje co zastaniesz na klatce
Tą pustkę, której nie przegonisz światłem
Żar ten pali wciąż boleśnie
Żartem usprawiedliwam puste obok miejsce
Chociaż wielki błękit ma mnie w swej opiece
To nadal... a zresztą nie zrozumiecie
Tak więc na początku na końcu tej wędrówki
Tylko mnie zauważysz otoczonego ludźmi
W symnabuliczno etylowym walcu wśród nich
Gdy już tacy nieszkodliwi może ich nie budźmy
[Zwrotka 3]
Przyjaciółka luna biegnie ku jutrzence
Zostawiając półmrok ogarniający wnętrze
Senność coś na wzór jej
Mam dość tych bzdur wiem
Co mam czynić czyli uzupełnię płyny
Czynną częścią człowieczeństwa będę z nimi
Spędzę chwilę albo nawet parę chwili
Przecież tu mi dobrze, oni tacy mili
Złudnie rzekłbyś towarzystwa dusza
Jednak nie urośnie oplot znajomości gdy gleba jest sucha
Wegetacja? Opady? Raczej kwaśne deszcze
Afirmacja? Zabawy? Raczej mało śmieszne
Na tym jałowym przedpolu świadomości nic nie kwitnie
Na tej dordzę ku wolności odnalazłem wyjście
[Outro]
Więc użyłem jego istnienia
W dole zostawiłem świat i jego zmartwienia
Zostawiam was dalej będzie beze mnie kręcić się ziemia
Skrzypią zamykane drzwi bezmiar, do widzenia
Przyjaciółka luna świeci wyję do księżyca
Ciągle nakłuwa serce zdarzeń szpryca
Za dużo widziała by mnie nie znać
Zbyt wiele razy zaglądała w okna mieszkań
W których byłem sam z nią z nimi
Pośród gwiazd tam gdzie limit
Nie sprawuje rządów nie ma żadnej władzy
Sam z nią z nimi dziwne to obrazy
Bez skazy moja pamięć Cię pamięta
Błękitne oczęta twarz delikatna i dziewczęca
Taka piękna pośród zapomnianej mgły
Ty i ja w perspektywie niegodziwy świt
Ty ja my per saldo szczęśliwie
Przecież się skończyło jednak wszystko takie żywe
Prawdziwie brzmiały twoje słowa
Prawdziwie ranią twoje łzy
Więźnie w gardle w końcu mowa
Ja Ty On Wy
[Zwrotka 2]
Przyjaciółka luna kończy swoje towarzystwo
Świt świt tuż tuż, bardzo blisko
Dogorywa w sercu to ognisko
Kipi podsycana żałość raczej nie zgaśnie za szybko
Wiemy oboje co zastaniesz na klatce
Tą pustkę, której nie przegonisz światłem
Żar ten pali wciąż boleśnie
Żartem usprawiedliwam puste obok miejsce
Chociaż wielki błękit ma mnie w swej opiece
To nadal... a zresztą nie zrozumiecie
Tak więc na początku na końcu tej wędrówki
Tylko mnie zauważysz otoczonego ludźmi
W symnabuliczno etylowym walcu wśród nich
Gdy już tacy nieszkodliwi może ich nie budźmy
[Zwrotka 3]
Przyjaciółka luna biegnie ku jutrzence
Zostawiając półmrok ogarniający wnętrze
Senność coś na wzór jej
Mam dość tych bzdur wiem
Co mam czynić czyli uzupełnię płyny
Czynną częścią człowieczeństwa będę z nimi
Spędzę chwilę albo nawet parę chwili
Przecież tu mi dobrze, oni tacy mili
Złudnie rzekłbyś towarzystwa dusza
Jednak nie urośnie oplot znajomości gdy gleba jest sucha
Wegetacja? Opady? Raczej kwaśne deszcze
Afirmacja? Zabawy? Raczej mało śmieszne
Na tym jałowym przedpolu świadomości nic nie kwitnie
Na tej dordzę ku wolności odnalazłem wyjście
[Outro]
Więc użyłem jego istnienia
W dole zostawiłem świat i jego zmartwienia
Zostawiam was dalej będzie beze mnie kręcić się ziemia
Skrzypią zamykane drzwi bezmiar, do widzenia